Wszystko wskazuje na to, że sponsorem jesiennego sezonu
anime będzie literka Z jak Znowu Do Oglądania Nadają Się Prawie Wyłącznie Same Kontynuacje. Z
drugiej strony na podium wpycha się literka O jak O Rany, One Punch Man! To Trzeba Koniecznie Obejrzeć, Bo Manga Jest Genialna. Tak w sumie to faktycznie
nastąpiło jakieś dziwne nagromadzenie anime zaczynających się na literę „o”...
Jak zwykle komentuję tylko serie, które oglądam, bo z
jakichś powodów uznałam je za intrygujące. Pełną rozpiskę zaczynających się w
tym sezonie anime możecie znaleźć np. tu.
Concrete Revolutio:
Choujin Gensou
Opis: Akcja anime
toczy się w alternatywnej Japonii z przyszłości, w której obok zwyczajnych
ludzi żyje cały przegląd „nadludzi” – począwszy od kosmitów, form życia z alternatywnych
światów, duchów i demonów, a skończywszy na cyborgach i magical girls. Kontrolowaniem nadnaturalnych istot i pomaganiem
tym, którzy znajdą się w tarapatach, zajmuje się Agencja DS. Superludzi.
Pierwsze wrażenia: Jako
pierwsza w oczy rzuca się grafika – a właściwie niezwykle jaskrawa kolorystyka,
która podstępnie wgryza się w mózg i wyjada oczy. Gdy przyzwyczaimy się już do
tego pstrokatego piekła, możemy zauważyć, że design postaci wzorowany jest na
klasyce – bohaterowie wyglądają, jakby ktoś wyciągnął ich z serii z lat
osiemdziesiątych, a następnie poddał liftingowi (co, jak przyznam, daje ciekawy
efekt). Co mamy dalej? Dalej czeka nas przedstawienie bohaterów i fabuła...
Zaraz. Dalej czeka nas szalony pęd po radośnie poszatkowanym scenariuszu
odcinka, ponieważ twórcy postanowili nas uraczyć kilkoma scenami „z
przyszłości” wplecionymi w epizod. Jak rozumiem, miało to zaciekawić widza i
sprawić, że zaintrygowany będzie próbował zrekonstruować wydarzenia, jakie mogły
mieć miejsce „pomiędzy”. Efekt jest jednak daleki od oczekiwanego i w
najlepszym razie mierny – odcinek był piekielnie chaotyczny, a z powodu
podobieństwa postaci i kiepsko zaznaczonych przejść pomiędzy „czasami” trudno
było się połapać, o co właściwie chodzi. Ale jako że wyjściowy pomysł, czyli
świat, w którym żyje wszystko, co tylko kiedykolwiek pojawiło się w science
fiction i fantasy, bardzo mi się podoba, dam temu na razie szansę, choć jak na
razie seria jakoś wybitnie wciągająca nie jest.
Status: oglądalne
Dance with Devils
Opis: Ritsuka
Tachibana uczęszcza do drugiej klasy akademii Shikou Gakuen. Zwyczajne życie
dziewczyny zmienia się z dnia na dzień, kiedy nagle zostaje porwana jej matka...
a w to wszystko wplątane zostają piekielnie przystojne diabły, sztuk
przynajmniej cztery.
Pierwsze wrażenia: Bardzo
przepraszam miłośników adaptacji gier otome, ale ja tych anime naprawdę nie
potrafię traktować na serio. No bo kiedy już na wejście otrzymujemy mroczną
scenę w mrocznym, gotyckim kościele (?), której towarzyszy wyjątkowo mroczna
pieśń, to moją jedyną reakcją jest wyjątkowo szyderczy rechot. Pieśń, rzecz
jasna, śpiewana jest w ingriszu i traktuje o mroku, kurtynach, ciemności i
mroku... a potem ktoś pyta, gdzie jest grymuar. Ale nie byle jaki grymuar,
ZAKAZANY grymuar. Krótko mówiąc, kicz wylewa się z ekranu.
Po obejrzeniu kilku kolejnych scen ogarnęła mnie jednak
prawdziwa groza. Oni w tym anime śpiewają. I to co chwilę. Pisząc „oni”, mam na
myśli aktorów głosowych podkładających głosy bohaterom – a jeśli ktokolwiek z
Was słyszał kiedyś takie wokalne popisy, na pewno rozumie, czemu to takie przerażające.
Z drugiej strony, chociaż piosenki śpiewane przez bohaterów to jakiś wyższy
poziom abstrakcji, to sam soundtrack nie jest, o dziwo, taki zły.
Jeśli chodzi o fabułę, to ku mojemu
zaskoczeniu jakaś jest tu zarysowana i po pierwszym odcinku wydaje się, że nie
będzie ona tylko i wyłącznie pretekstem do wprowadzenia wątków romansowych, ale
twórcy naprawdę poświęcą jej trochę czasu. Rzecz jasna, harem głównej bohaterki
jest już jednoznacznie określony. Na mój własny użytek sklasyfikowałam panów
jako: oziębłego idealnego księcia, wysportowanego lowelasa, zniewieściałego
lalusia z różą i introwertycznego psychopatę. A, gdzieś tam plącze się jeszcze
starszy brat, ale mam nadzieję, że on do haremu nie dołączy, brrrr. Z kolei
główna bohaterka tak jakby ma jakiś charakter... ciekawe tylko, jak szybko
zostanie z tego wyleczona.
Status: beka
sezonu
Garo: Guren no Tsuki
Opis: Miasto Heinan-kyou, stolica i centrum kultury
arystokracji, jest strzeżone przez silną duchową barierę... a przynajmniej tak
wszyscy sądzą. Tak naprawdę rządowi magowie onmyouji są w stanie bronić tylko
samego pałacu, a w uboższych dzielnicach każdej nocy terror sieją potwory zwane
„horrorami”. Istnieje jednak grupa bohaterów broniących zwykłych ludzi.
Pierwsze wrażenia: Pierwsze
Garo
kupiło mnie bardzo sympatycznymi postaciami i nietypowym światem przedstawionym
(wzorowanym na Hiszpanii), choć komputerowa animacja straszyła niesamowicie. Tym
razem akcja anime toczy się w innym czasie i miejscu (jedna z japońskich epok),
mamy też innych bohaterów. Jak to się sprawdza? Powiem szczerze, że średnio. W
przeciwieństwie do pierwszego Garo tu mamy do czynienia ze zgraną
drużyną bohaterów. Są to: niecałkiem kompletny (bo sam nie może „obudzić”
pierścienia) rycerz Makai, alchemiczka Abe no Seimei (Abe jest tu kobietą, bo
czemu nie?), a także małoletni pomagier, który – jak większość dzieciaków w
anime – piekielnie irytuje. Protagoniści wydają się niezwykle sztampowi i dość
nudni... może kiedy dowiemy się o nich czegoś więcej, zyskają w moich oczach,
ale na razie są mi kompletnie obojętni. Brakuje mi też wyraźnie zarysowanej
fabuły: wszystko wskazuje na to, że bohaterowie będą głównie zabijać potwory i
walczyć z głównym złym, a przecież siłą napędową poprzedniego sezonu były wątki
osobistych tragedii bohaterów. Jeśli zaś chodzi o stronę techniczną, to tym
razem komputerowa animacja zbroi wygląda nieco lepiej... a może się po prostu
do niej przyzwyczaiłam?
Status: oglądalne
K Return of Kings
Opis: Drugi sezon
anime o siedmiu kolorowych Królach, z których każdy posiada supermoce i własny
klan, który w te moce wyposaża.
Pierwsze wrażenia: Na
początek trzeba zaznaczyć, że bez znajomości pierwszego sezonu i filmu (zwłaszcza
filmu!) nie ma co oglądać tego anime, bo wydarzenia, które teraz widzimy, są
bezpośrednimi następstwami tych pokazanych w poprzednich produkcjach.
Już od kilku pierwszych sekund początkowego odcinka czuć
klimat poprzedników, za co z pewnością odpowiadają znane już nam sztuczki z
grafiką i animacją: dziwne kolory oraz zabawy perspektywą i pracą kamery. Nie
da się nie zauważyć, że budżet aż się wylewa z ekranu. Odcinek rozpoczyna się
od powiewu nostalgii, bo początkowe sceny przedstawiają walkę poprzedniego
Czerwonego Króla z Królem Niebieskim. Jest oczywiście przebojowo, widowiskowo i
fanserwiśnie (i mam tu na myśli zarówno fanserwis dla pań, jak i dla panów –
serio, niech ktoś da tej biednej Awashimie porządniejsze ubranie, bo aż żal
patrzeć). Następnie wracamy do teraźniejszości, gdzie słudzy Zielonego Króla
próbują w środku miasta wysadzić Kuroha i Neko, po czym prowokują Homrę i Scepter
4, co kończy się kolejną walką. Pod koniec odcinka mamy za to starego dobrego
znajomego, który postanawia wreszcie wrócić... Możliwe więc, że w następnym
epizodzie doczekamy się w końcu jakiejś fabuły.
Podsumowując: jest kolorowo, ładnie i fazowo. Na pewno będę
oglądać dalej.
Status: kredyt
zaufania
Noragami Aragoto
Opis: Dalszy ciąg
przygód boga-nieudacznika Yato, jego Świętej Broni i ich przyjaciółki – Hiyori.
Tym razem twórcy anime na warsztat wzięli wątek sporu z Bishamon, boginią
wojny.
Pierwsze wrażenia: Jako
pierwszy w oczy – a raczej w uszy – rzuca się obłędny opening, który utrzymany
jest w tym samym stylu co piosenka czołowa z poprzedniej serii. Pod względem
technicznym anime dalej trzyma poziom: animacja jest płynna, a tła bogate w
szczegóły. Pierwszy odcinek stanowi niejako przypomnienie, kto, jak, czemu i po
co. Yato zajmuje się sprawą tygodnia: tym razem nasz bóg od wszystkiego zostaje
wynajęty jako tymczasowa niańka, co kończy się, jakżeby inaczej, walką z
demonem (Serio, ludzie, nigdy nie umieszczajcie lustra koło dziecięcego
łóżeczka. Nigdy.). Choć Yato jest, jak zwykle zresztą, absolutnie uroczy, to
dużo ważniejsze rzeczy zaczynają dziać się w domu bogini Bishamon. Dostajemy
więc fajne przypomnienie najważniejszych postaci, a zarazem zarysowany zostaje
główny wątek tego sezonu. Tych, którzy jeszcze z tą serią nie mieli do
czynienia, odsyłam jednak do poprzedniego Noragami, a ja z pewnością będę oglądać dalej.
Status: duży
kredyt zaufania
One Punch Man
Opis: Posłać
każdego wroga do piachu jednym tylko ciosem – o tym marzy chyba każdy parający
się wykorzenianiem zła superbohater. Umiejętność taką posiada Saitama, który,
choć wygląda na zwykłego przeciętniaka z tłumu, potrafi powalić każdego
złoczyńcę. A nawet superzłoczyńcę. A nawet supersuperzłoczyńcę. Nieprzyjemną
konsekwencją tej nadzwyczajnej zdolności jest jednak wszechogarniająca nuda.
Trudno bowiem rozkoszować się walką, kiedy wystarczy jeden cios i przeciwnik już
gryzie ziemię. Czy Saitamie uda się w końcu znaleźć oponenta, który będzie dla
niego wyzwaniem?
Pierwsze wrażenia: Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaawwwwwwwwww!
Na tym w zasadzie mogłabym skończyć ten wpis, ale trochę mimo wszystko nie
wypada. Jestem nieuleczalnym fangirlem mangi, powinnam więc w sumie spróbować
przekonać innych, że warto oglądać, prawda?
Pierwszą zaletą tego anime jest grafika. Tak dobrze
zanimowanej serii telewizyjnej nie widziałam nigdy – i zapewne długo jeszcze
nie zobaczę. Każda scena ocieka budżetem, walki są niezwykle dynamiczne. Warto
obejrzeć tę serię choćby po to, by zobaczyć, jak bohater po kolei rozkwasza
wszystkich przeciwników, bo każda sekunda animacji to uczta dla oczu. Zresztą
animatorom udało się zrobić coś absolutnie genialnego: użyli animacji, by oddać
przerysowanie walk i pobawić się schematami typowymi dla produkcji
superbohaterskich.
Kolejną zaletę stanowi muzyka. Choć opening i ending
nieszczególnie mnie porwały, to sountrack idealnie oddaje klimat mangi. Poza
tym zróżnicowanie podkładu muzycznego jest jednym ze sposobów wywołania komizmu
w tym anime. Bo nie da się ukryć, że największym atutem One Punch Mana jest humor
wynikający z gry z wyznacznikami gatunku. Saitama zaczyna w punkcie, do jakiego
protagoniści shounenów zazwyczaj dochodzą po wielu żmudnych treningach, walkach
i fillerach, dlatego tym razem widzimy, jak to nie główny bohater, a przekonani
własnej wszechmocy wrogowie dostają tęgi łomot. Obserwowanie, jak ci biedacy
się starają, jest naprawdę zabawne.
Wiem, że nie jestem tutaj obiektywna, bo One Punch Man to
jedna z moich najukochańszych mang. To anime zapewne posiada jakieś wady, ale
zupełnie nie potrafię ich dostrzec.
Status: pewniak
sezonu
Osomatsu-san
Opis: Remake
slapstickowej komedii z lat sześćdziesiątych XX wieku, opowiadającej o
sześcioraczkach Matsu.
Pierwsze wrażenia: Jest
to anime, którego omal nie przeoczyłam w natłoku nowości z racji bardzo
niezachęcającej grafiki reklamującej. Po obejrzeniu pierwszego odcinka
przekonałam się jednak, że mam do czynienia z jednym z najlepszych anime tego
sezonu. Bo jak osiągnąć sukces, uwspółcześniając bardzo starą serię? Wystarczy
zatrudnić jako reżysera Youichiego Fujitę, czyli pana, który zajmował się m.in.
Gintamą.
Gintamowe wpływy czuć zresztą już od pierwszych kilku
sekund, kiedy to bohaterowie uświadamiają sobie, że są znowu w telewizji, po
czym stwierdzają, iż zrobią wszystko, by ich anime było lepsze, nowocześniejsze
i w ogóle bardziej pro. Efekty ich wysiłków trzeba zobaczyć na własne oczy, bo
tego nie da się opisać słowami. Przez cały odcinek ryczałam ze śmiechu jak
głupia i jestem tylko ciekawa, co zaserwowane zostanie w kolejnych. I jeszcze
ci seiyu grający głównych bohaterów... takiej prawdy sław naraz dawno nie
widziałam. Nawet jeśli następne gagi okażą się mniej śmieszne, będę oglądać
choćby dla samych Hiroshiego Kamiyi i Takahiro Sakuraia.
Status: duży
kredyt zaufania
Owari no Seraph 2
Opis: Drugi sezon
anime o nastolatkach w wojsku walczących z przystojnymi wampirami w świecie
post-apo.
Pierwsze wrażenia: Tak
właściwie to jest druga połowa serii, a nie nowy sezon, więc pewnie nie
doświadczymy nic nowego. Czyli innymi
słowy, dostaniemy fajny pomysł na świat przedstawiony i jego kulejącą realizację,
zepsutą przez nagromadzenie mroku i dramatów. No ale ponoć teraz anime dotrze
do tej części mangi, która jest lepsza i nie tak sztampowa… tak przynajmniej
twierdzą ci, co ją czytali. Ja tam uważam, że wystarczy, jak będzie dużo
Gurena, a reszta mnie nie interesuje. Odcinek pierwszy trochę mnie jednak
zaskoczył: po rewelacjach z końcówki poprzedniego sezonu główny bohater, Yuu,
nie biega już jak oszalały, wrzeszcząc, że zabije wszystkie tytany wampiry,
ale zachowuje się tak jakby dojrzalej… Niestety, z kolei całe jego otoczenie,
ze szczególnym uwzględnieniem wojskowych szych, zaczyna w swoim postępowaniu
przejawiać niezwykłą głupotę, co nie wróży zbyt dobrze.
Status: oglądalne (ale dryfujące w stronę beki sezonu)
Owarimonogatari
Opis: Kolejne (które
to już?) anime z cyklu Monogatari. Z jaką osobliwością przyjdzie się tym razem
zmierzyć Araragiemu?
Pierwsze wrażenia: Już
od pierwszych sekund widać, że anime robi Shaft, i w sumie to wielka zaleta. Cieszy
mnie, że mimo tylu sezonów charakter serii i jej specyficzny styl w ogóle się
nie zmieniają. Sezon zaczyna się wciągająco i z przytupem, a historia
przedstawiona w pierwszym odcinku naprawdę zaciekawia. Choć, jak to bywa w tej
serii, mieliśmy do czynienia głównie z dialogiem dwóch osób, to odcinek (dłuższy
niż zwyczajowe 20 minut) minął mi nie wiedzieć kiedy. W dodatku praktycznie nie
uświadczyłam fanserwisu i powiem, że dzięki temu dużo lepiej mi się oglądało. Trudno
mimo wszystko coś nowego napisać o anime, które miało już tyle sezonów. Ta część definitywnie nie jest dla osób, które
chcą zapoznać się z Monogatari, a fanom i tak nie trzeba polecać.
Status: kredyt
zaufania
Sakurako-san no
Ashimoto ni wa Shitai ga Umatteiru
Opis: Shoutarou
Tatewaki, licealista z miasta Asahikawa na wyspie Hokkaido, spotyka Sakurako
Kujou, specjalistkę w badaniu kości, i pomaga jej podczas wielu dziwnych spraw.
Pierwsze wrażenia: Jest
to kolejna już w tym sezonie naprawdę ładna seria – żywe, ale stonowane kolory,
przyjemna dla oka kreska i trzymająca poziom animacja każdemu powinny przypaść
do gustu. Zapowiada się całkiem niezła seria kryminalna oparta na motywach
podobnych do tych z serialu Kości. Pierwszy
odcinek służy tradycyjnie do zarysowania relacji między postaciami i
nakreśleniu ich charakterów. Muszę przyznać, że strasznie mi się podoba dwójka
głównych bohaterów. Wprawdzie jest to dość typowy duet (piękna kobieta i jej
nastoletni pomagier), ale nikt nie próbuje tu wprowadzić jakichś niezdrowych
relacji. Widać, że protagoniści po prostu się przyjaźnią i na wątki romantyczne
nie ma co liczyć. Poza tym główny bohater mimo młodego wieku ma głowę na karku,
nie daje się stłamsić swojej ekscentrycznej przyjaciółce i w sytuacjach
nietypowych (takich jak odnalezienie ludzkich szczątków) reaguje tak, jak
zareagowałby każdy normalny, trzeźwo myślący człowiek. Seria prawdopodobnie
postawi na schemat „sprawy tygodnia”, ale wydaje mi się, że mimo wszystko warto
oglądać.
Status: kredyt zaufania
Shingeki! Kyojin
Chuugakkou
Opis: Komedia
szkolna będąca parodią Ataku Tytanów.
Pierwsze wrażenia: Moda
na Shingeki
no Kyojin trochę już przycichła, ale w oczekiwaniu na kolejny sezon odpowiedzialne
za animowaną wersję studio postanowiło zekranizować narysowaną przez zupełnie
innego autora parodio-komedię, której akcja toczy się w szkole. No bo czemu
nie, prawda? W końcu pieniądze same się nie zarobią. Ku mojemu zdziwieniu seria
okazała się całkiem niezła, a pierwszy odcinek to totalna psychodela połączona
z nabijaniem się z typowych motywów komedii szkolnej. Jako że nikt nikomu nie
musi płacić za łamanie praw autorskich, animatorzy mogą dowolnie nawiązywać do
ujęć z oryginału, co rzecz jasna wykorzystano z powodzeniem w openingu. Szkoda
tylko, że zrezygnowano z piosenki Guren
no Yumiya, byłoby jeszcze bardziej fazowo. Kolejną zaletą jest zatrudnienie
tych samych seiyu i wykorzystanie starego soundtracku, co w połączeniu z projektami
postaci w wersji chibi wypada naprawdę obłędnie. Podobają mi się też smaczki
typu puszczenie fragmentu z oryginalnego anime na ekranie telewizora, który
widać gdzieś tam w tle podczas rozmowy postaci.
Status: oglądalne
Subete ga F ni Naru
Opis: Genialna
programistka Shiki Magata od dzieciństwa żyje w odosobnieniu w ośrodku
badawczym na pewnej odizolowanej od reszty świata wyspie. Profesor nadzwyczajny
z Uniwersytetu Nagono, Souhei Saikawa, i studentka Moe Nishinosono chcą spotkać
Shiki osobiście, udają się więc do ośrodka. Zostają jednak wplątani w morderczą
grę...
Pierwsze wrażenia: Lubię
takie horroro-kryminały, ale po zeszłosezonowym anime Ranpo Kitan, którego nie zdołałam zmęczyć, jestem dość ostrożna w
okazywaniu entuzjazmu. Wszystko wskazuje jednak, że Subete będzie serią o
dużo lepszą niż nieszczęsna próba „unowocześnionej” adaptacji przygód
japońskiego Sherlocka. W każdym razie anime zaczęło się nieźle, od pomysłowego
pod względem graficznym openingu, a dalej jest jeszcze lepiej. Ogromną zaletą
są dorosłe postacie o w pełni ukształtowanych osobowościach, bardzo dobrze
zarysowanych już na samym początku. Nawet zakochana studentka wzbudziła moją
sympatię, choć w sumie powinna nietęgo irytować. Podobają mi się też dialogi,
ciekawe i przemyślane. Widać od razu, że anime jest adaptacją najprawdziwszej
powieści. Choć jak na razie bohaterowie tylko i wyłącznie rozmawiali, a główny
wątek został ledwo zasygnalizowany i jeszcze nie wiadomo, co się z tego pomysłu
wykluje, to jestem dobrej myśli. Być może otrzymamy wreszcie anime kryminalne,
które nie będzie obrażać inteligencji dorosłego widza?
Status: kredyt
zaufania
Young Black Jack
Opis: Rok 1968,
kiedy to światem wstrząsnęły wojna w Wietnamie i protesty studenckie. W tych
pełnych niepokoju czasach na uniwersytet medyczny uczęszcza młody mężczyzna o
czarno-białych włosach i bliźnie na twarzy. Dzięki nadzwyczajnym umiejętnościom
w operowaniu jest w stanie dokonać wielu medycznych cudów. Oto początek
historii mężczyzny znanego później jako Black Jack.
Pierwsze wrażenia: Wstyd
się trochę przyznać, ale nie oglądałam wcześniej niczego związanego z Black
Jackiem ani nie czytałam mangi Osamu Tezuki. Mam jednak nadzieję
przekonać się do tej serii, dlatego postanowiłam sięgnąć po prequel – oryginału
znać nie trzeba, żeby zrozumieć, co się dzieje. Co mi się spodobało w pierwszym
odcinku? Przede wszystkim mocno zaznaczone tło historyczne, które nie tylko ma
sugerować „dawność”, ale wyraźnie wpływa na działania bohaterów. Poza tym na
pierwszy plan wysunęły się problemy etyczne, co jest ciekawą odmianą po tych
wszystkich jednoznacznych moralnie obronach wszechświata z innych obecnie
wychodzących serii. Z drugiej strony konstrukcja odcinka była prosta jak
konstrukcja cepa, co prawdopodobnie jest cechą charakterystyczną całego Black
Jacka. Mam też pewne wątpliwości co do kreski: razi trochę
wyidealizowany wygląd głównego bohatera (kreowanego tu na bishounena),
zwłaszcza w kontraście z groteskową wręcz kreską, którą rysowane są postacie
dalszoplanowe. Denerwowała mnie też trochę teatralność w przedstawieniu protagonisty,
szczególnie widoczna w przerysowanym openingu. Niemniej jednak anime zapowiada
się niezwykle ciekawie, na pewno więc będę oglądać dalej.
Status: kredyt
zaufania