piątek, 29 listopada 2013

Mikroby atakują



Moyashimon i Moyashimon Returns

 

Czym mogą zajmować się studenci uczelni rolniczej? Zapewne odpowiecie, że pokątnym pędzeniem bimbru. I wcale się nie pomylicie. 

Moyashimon Returns

Tadayasu Sawaki to świeżo upieczony student tokijskiego Uniwersytetu Rolniczego. Pozornie niczym się nie wyróżnia, posiada jednak przedziwną (choć niezbyt w codziennym życiu przydatną) umiejętność: potrafi dojrzeć gołym okiem mikroby. Już pierwszego dnia studenckiego życia Tadayasu i jego najlepszy przyjaciel, Kei Yuuki, dołączają do grupy laboratoryjnej profesora Itsukiego, ekscentrycznego miłośnika wszelakiej fermentacji. Wraz z pozostałymi seminarzystami będą przeprowadzać związane z żywnością eksperymenty, korzystać z uciech studenckiego życia i zajmować się specjalnym projektem polegającym na samodzielnym uwarzeniu tradycyjnego sake. 

Tym, co pierwsze rzuca się w oczy już przy pobieżnym spojrzeniu na plakat reklamujący serię, są oczywiście mikroby. Widziane oczyma Tadayasu bakterie, wirusy, grzyby i wszelkie inne drobnoustroje nie przypominają bowiem znanych nam z lekcji biologii zdjęć mikroskopowych. Schematycznie narysowane i wiecznie uśmiechnięte mikroby są – co tu dużo mówić – najzwyczajniej przeurocze. Te sympatyczne stworki towarzyszą nam przez całą serię, a ich celne komentarze potrafią nieraz rozśmieszyć do łez. Drobnoustroje nie są jednak równorzędnymi bohaterami tej opowieści – zostały wprowadzone do świata przedstawionego, by w przystępny i humorystyczny sposób wytłumaczyć zjawiska biologiczne, same naprawdę rzadko biorą udział w wydarzeniach. 

Dużo ważniejsi dla fabuły są „ludzcy” bohaterowie tego anime – Tadayasu, Kei, profesor Itsuki, doktorantka Haruka Hasegawa, seminarzystki Hazuki Oikawa i Aoi Mutou oraz niepokorni studenci Takuma Kawahama i Kaoru Misato. To przeurocza gromadka, której ciężko nie polubić, mimo że w Moyashimonie nie ma postaci nieposiadającej jakiejś wady. Bohaterowie dobrze sprawdzają się w swoich rolach i są po prostu swojsko prawdziwi. Przyznam jednak, że odkryte w pewnym momencie rewelacje związane z Keiem zabiły mi na moment ćwieka, choć później przyzwyczaiłam się do takiego rozwoju tej postaci. 

Wśród bohaterów prym wiedzie oczywiście Tadayasu. Pomijając jego nadzwyczajną zdolność, wydaje się całkowicie przeciętnym chłopakiem – w pierwszej chwili wypada dość blado porównaniu z innymi, bardziej ekscentrycznymi postaciami. Dopiero po jakimś czasie przekonałam się, że ta „normalność” stanowi właśnie siłę głównego bohatera Moyashimona, który pomimo swoich nadnaturalnych zdolności nie zadziera nosa i stara się prowadzić zwyczajne życie. Zresztą sama umiejętność widzenia mikrobów nie jest typową „mocą” bohatera anime. Świata (tudzież okolic) za jej pomocą uratować się nie da, można najwyżej uchronić kolegów przed zatruciem żołądkowym – summa summarum ta zdolność bardziej przeszkadza Tadayasu w życiu niż pomaga. 


Mikroby


W Moyashimonie można wyróżnić dwa wątki: naukowy i obyczajowy. Ten pierwszy związany jest z mikrobami i sprowadza się w zasadzie do humorystycznego pokazania, jak przebiega proces fermentacji żywności i w jaki sposób przyrządza się różnego rodzaju alkohole. Oprócz tego pod koniec każdego odcinka pojawia się bonus w postaci Teatrzyku Mikrobów, w którym sympatyczne drobnoustroje wyjaśniają swoje właściwości, funkcje pełnione w organizmie człowieka czy też w procesie przetwarzania żywności oraz wywoływane przez siebie choroby. Wyjaśnienia podane są tak przystępnie, że są zrozumiałe nawet dla laików, którzy z tematyką mikrobiologii nigdy nie mieli nic wspólnego. 

Z kolei wątek obyczajowy opowiada głównie o życiu studenckim. Choć świat wkraczających w dorosłość młodych ludzi jest również pokazany w komediowy sposób, seria nie waha się wziąć na warsztat także trudniejszych tematów, takich jak wybór nowej drogi życiowej czy konieczność dostosowania się do tradycji rodzinnych i sprostania oczekiwaniom rodziców. Nad całym anime unosi się lekki smrodek dydaktyczny (związany zarówno z naukową, jak i obyczajową warstwą serii), nie jest on jednak aż tak nachalny, by mógł komukolwiek przeszkadzać. 

Moyashimon składa się z dwóch liczących sobie po jedenaście odcinków sezonów. Pierwszy z nich powstał w 2007 roku, drugi (Moyashimon Returns) wyemitowano pięć lat później. Choć druga seria stanowi bezpośrednią kontynuację, można wyczuć dość istotne różnice między oboma sezonami. Pierwszy z nich kładzie nacisk na komediową stronę serii i skupia się na różnych epizodach z życia Tadayasu i jego przyjaciół. Drugi sezon uderza w nieco poważniejsze tony i prawie w całości poświęcony jest wątkowi przedstawiającemu wyjazd bohaterów do Francji i próbę rozwiązania problemów rodzinnych Haruki Hasegawy. Choć początkowy sezon oglądało się naprawdę przyjemnie, muszę przyznać, że wątek francuski z drugiego dłużył mi się niemiłosiernie i pomimo że udana końcówka rekompensuje kilka nudniejszych epizodów, pierwszy Moyashimon pozostaje w moim odczuciu dużo lepszy niż Returns

Za to pod względem technicznym nie ma większych różnic pomiędzy seriami – choć mimo wszystko widać, że ta druga powstała kilka lat później, to starano się nie zmieniać za bardzo projektów postaci czy stylu animacji. Serii nijak nie można nazwać szczytem japońskich możliwości, animacja jest jednak poprawna, choć widać oszczędności w postaci nieruchomych plansz przestawiających tłumy czy ubogich teł. Postaci kobiece naprawdę ładnie rysowane, ale męskie w moim odczuciu zbyt przerysowano i udziwniono (co szczególnie widoczne jest w przypadku mieszkańców akademika). Zaletą jest jednak bardzo bogata mimika postaci, choć chwilami twórcy nieco przesadzali ze stylem super deformed. Od strony muzycznej w ucho wpadły mi przede wszystkim sympatyczne piosenki towarzyszące pierwszej serii. Sam soundtrack oraz opening i ending z drugiego sezonu nie wyróżniają się niczym szczególnym. 


 


Moyashimona mogę z ręką na sercu polecić miłośnikom serii obyczajowych (a zwłaszcza tym, którym znudziło się oglądanie po raz setny życia licealistów) oraz tym, którzy nie przestraszą się naukowych dywagacji – podanych wprawdzie przystępnie, ale niezwykle licznych. Do seansu zachęcam również wszystkich zainteresowanych tematyką okołobiologiczną, gdyż z serii można wynieść mnóstwo informacji związanych z drobnoustrojami czy też dotyczących procesu produkcji sake oraz wina. Zresztą Moyashimona warto obejrzeć choćby dla samego widoku uśmiechniętych buziek mikrobów. 


Moja ocena: 
Moyashimon: 8/10
Moyashimon Returns: 7/10

niedziela, 3 listopada 2013

Hunter x Hunter: Phantom Rouge





Gon i Killua otrzymują niepokojący telefon od Leoria. Łowca zawiadamia ich, że Kurapika ma kłopoty, i prosi o wsparcie. Po przybyciu do miasta, w którym przebywają ich przyjaciele, Gon i Killua dowiadują się, że ostatni ocalały z klanu Kurta padł ofiarą dość specyficznego złodzieja. Oczywiście młodzi Łowcy wyruszają na poszukiwanie złoczyńcy, przy okazji spotykając Retz, dziewczynę pracującą jako lalkarz. Szukając złodzieja, natrafiają na grubszą aferę. Z pomocą przyjdzie im nowa znajoma i... członkowie Fantomu? 
 
Film Hunter x Hunter: Phantom Rouge można umiejscowić gdzieś pomiędzy arcem Yorknew City a Greed Island. Choć jego fabuła stanowi odrębną historię, to nie polecałabym go osobom nieznającym głównej serii – mimo iż twórcy starali się jak mogli, niespełna półtorej godziny to za mało, by przedstawić w pełni realia świata czy oddać pełną krasę skomplikowanych relacji między postaciami. 
 
Film, jak większość tego typu produkcji, skupił się raczej na przedstawieniu nowo wprowadzonych postaci, których losy ważyły się w tej historii: tajemniczego byłego Numeru 4 z Fantomu, Retz oraz przyjaciela z dzieciństwa Kurapiki. Pojawienie się na ekranie Hisoki oraz członków Fantomu – a więc bohaterów jednego z najpopularniejszych arców – jest z kolei oczywistym chwytem marketingowym mającym zapewnić produkcji większą oglądalność. Obecność tych postaci w znacznym stopniu ubarwia film (bez nich stałby się mdły i zwyczajnie nudny), mam jednak wrażenie, że członkom Fantomu amputowano charaktery i całą towarzyszącą im mroczną i złowrogą aurę – stali się zwykłymi ozdobnikami. Z drugiej strony nawet taka ich symboliczna obecność sprawia, że wprowadzeni na potrzeby filmu nowi bohaterowie wypadają blado i nijako, a ich historie są do bólu sztampowe i niezbyt wciągają odbiorcę. 
Sama fabuła, choć schematyczna i przewidywalna, nie wypada o dziwo tak źle. Film cierpi jednak na pewną bolączkę: zawiera wszystkie shounenowe wady, które najbardziej irytują w innych seriach, a których nie uświadczymy w oryginalnym Hunterze. Scenariusz zwiera więc emowanie, tragiczną przeszłość, ciągle powtarzające się nudne sceny retrospekcji, emowanie, wzniosłe przemowy, antagonistę o wybitnie sztampowej motywacji i jeszcze więcej emowania. Wyglądało to tak, jakby większość postaci nagle zapragnęła odbyć długą i naładowaną emocjami wycieczkę w najmroczniejsze i naznaczone traumami zakamarki swoich pokręconych dusz. Nie powiem, że przedstawione tu problemy głównych bohaterów wzięły się znikąd i nie pasują do ich osobowości, ale w mandze są one zaznaczone delikatniej i autor zbytnio się nad nimi nie rozwodzi, a w filmie za bardzo je wyeksponowano. Jeśli jednak ktoś nie jest tak uwrażliwiony na te wady jak ja, powinien całkiem nieźle bawić się przy seansie. Choć, jak już wspomniałam, fabuła jest typowa dla tego typu filmów i raczej przewidywalna, to uwaga widza skupia się raczej na barwnych zachowaniach postaci niż mankamentach scenariusza. 
 
Hunter x Humer: Phantom Rouge, jak większość produkcji mających trafić na ekrany kin, jest bardzo dopracowany pod względem technicznym. Warto obejrzeć ten film dla samej animacji walk – są naprawdę dynamiczne, a ruchy postaci wyglądają niezwykle płynnie. Z kolei kolorystyka jest dużo mroczniejsza i bardziej stonowana niż w jaskrawej i nieco cukierkowatej serii telewizyjnej. Większość akcji dzieje się w nocy lub w ciemnych pomieszczeniach, ale lokacje (jak np. pejzaż z zachodzącym słońcem czy wnętrze budynku z finalnych scen) są naprawdę szczegółowo dopracowane. Film posiada też wpadającą w ucho ścieżkę dźwiękową. Jako temat przewodni wykorzystano piosenkę Reason graną przez YUZU (która stanowi też trzeci ending do serii telewizyjnej). Różne wariacje tej melodii znakomicie podkreślają klimat, a użyte w scenach walk żywsze utwory dobrze oddają dynamizm pojedynków.
Hunter x Hunter: Phantom Rouge to z pewnością film dla osób zaznajomionych wcześniej z mangą lub anime. Choć produkcja ta ma wiele mankamentów, to sama w sobie stanowi całkiem sympatyczny zabijacz czasu. Jeśli więc ktoś lubi Huntera i ma akurat wolny wieczór, to śmiało mogę mu polecić film. Wprawdzie fabularnie jest to tylko typowy wypełniacz, ale możliwość ponownego zobaczenia ulubionych postaci (i to w lepszej odsłonie graficznej) z pewnością wynagrodzi wady scenariusza. 

Ocena: 7/10