Sezon zimowy anime cechuje się zazwyczaj mniejszą liczbą
nowości niż jesienny czy wiosenny, a także niewielką ilością nadających się do
oglądania tytułów. Poza dwoma kontynuacjami, po których wiedziałam już z
grubsza, czego się spodziewać, zaczęłam oglądać siedem serii będących dla mnie
całkowitą enigmą, bo nie znam ich pierwowzorów, a zdawkowe opisy nigdy nie są w
stanie do końca oddać charakteru danego anime. Zima 2014 zapowiada się dziwniej
niż poprzednie – nagle okazało się, że nowości, co do których miałam spore
nadzieje, okazały się mniejszą lub większą klapą, a tytuły, które zaczęłam
oglądać na zasadzie „nie ubędzie mnie, jak zerknę, o czym to” są może nie do
końca strzałem w dziesiątkę, ale przynajmniej oglądać się dadzą. Nie ma między
nimi jakiegoś wielkiego hitu czy niezwykle kontrowersyjnego tytułu – pod tym
względem sezon mocno zawodzi.
Chuunibyou demo Koi
ga Shitai! 2
Opis serii: Bezpośrednia
kontynuacja Chuunibyou demo Koi ga Shitai! z 2012 roku. Seria opowiada o dalszych
przygodach Rikki Takanashi, która jest podręcznikowym przykładem osoby z chuunibyou
(„syndromem gimbusa”, objawiającym się wiarą w posiadanie niezwykłych mocy),
oraz Yuuty Togashiego, który to dopiero co z syndromu gimbusa się wyleczył i
chciałby jak najszybciej zapomnieć o tym żenującym okresie swego życia.
Moje wrażenia: Jakoś
nie jestem zbyt pozytywnie nastawiona do tego anime. Pierwszy sezon miał
zamknięte i dopracowane zakończenie, dlatego boję się, że kontynuacja zabije pozostawione
przez poprzednią serię dobre wrażenie. Wygląda na to, że w tym sezonie zamiast
analizy psychologicznej bohaterów dostaniemy przegląd problemów dorastania do
codziennego życia – choć mogę się mylić i twórcy zaserwują nam po prostu
komedyjkę pozbawioną głębszego przesłania (ale nawet w takiej formie anime
będzie się nadawało do oglądania). Cóż, pożyjemy, zobaczymy.
Strona graficzna jest typowa dla KyonAni – świetna animacja
i ładne projekty postaci, które znamy z poprzedniej osłony Chuunibyou. Z kolei
opening i ending bardziej mi się podobały niż te towarzyszące sezonowi
pierwszemu.
Gin no Saji 2nd Season
Opis serii: Dalsze
przygody Hachikena i jego kolegów z technikum rolniczego.
Moje wrażenia: Od
razu zostajemy wrzuceni na głęboką wodę – nie ma żadnego przypomnienia wydarzeń
z poprzedniego sezonu. To bezpośrednia kontynuacja, więc jeśli ktoś nie oglądał
sezonu pierwszego albo nie przypadł mu on do gustu (są tacy ludzie?), to raczej
nie powinien zabierać się do drugiego.
Drugi sezon Łyżeczek pod względem fabularnym już
od pierwszego odcinka trzyma poziom poprzednika – jest przezabawnie (żarty
opierające się na bezdennej ignorancji Hachikena i braku wiedzy na temat realiów
życia na wsi nigdy nie przestaną mnie śmieszyć), choć chwilami refleksyjnie. Pod
względem technicznym kontynuacja również nie odstaje od pierwszej serii. Opening
i ending są całkiem niezłe, ale pewnie będę musiała kilka razy się w nie
wsłuchać, żeby zaczęły mi się naprawdę podobać.
Hamatora The Animation
Opis serii: Historia
kilku bohaterów obdarzonych nadnaturalną mocą “Minimum”, którą posiada niewielu
ludzi na świecie. Anime opowiada o losach pewnej agencji detektywistycznej,
która podejmuje się przeróżnych zleceń.
Moje wrażenia: Projekt
„Hamatora” jest w założeniu wielomedialny – jednocześnie powstaje manga i
anime, potem ma zostać stworzona także gra. Jak na oryginalny projekt seria nie
wypada szczególnie źle, jest za to mocno przeciętna. Już w pierwszej chwili
poznajemy cały tłumek bardzo kolorowych bohaterów, przez co miałam wrażenie zamętu
(spowodowane także chaotycznym montażem). Klimat serii przypomina K
Project pożeniony z Durararą, jednak to pierwsze anime przewyższa
Hamatorę
fazowością, a drugie na głowę bije ją, jeśli chodzi o sposób prowadzenia fabuły,
skomplikowany świat przedstawiony i charyzmatycznych bohaterów. Jak na serię
sensacyjno-kryminalną słabo wypadają także zagadki – ta z pierwszego odcinka
była jakoś mało wciągająca. Od razu widać, że wątki detektywistyczne będą tylko
pretekstem do efektownego lania się po pyskach za pomocą supermocy. Zaletą
anime jest za to humor – może nie każdemu przypadnie on do gustu, ale mnie się
spodobał (zwłaszcza dowcip z samochodem i jajkiem Kolumba).
Seria wyróżnia się także przerażająco jaskrawą kolorystyką. Jeszcze
mogę zrozumieć pstrokate, dwukolorowe ubrania (jeden gradient przechodzi w
drugi), ale włosy? Mimo wszystko wolę, gdy animacji towarzyszą bardziej
stonowane kolory. Zaprezentowany w pierwszym odcinku opening jest taki sobie, ale
sam soundtrack (zwłaszcza podczas walk) wydaje się całkiem niezły,
Summa summarum, Hamatora to nawet przyjemna, zwariowana
seria przygodowa, ale nie wybija się ponad przeciętność.
Hoozuki no Reitetsu
Opis serii: Opierająca
się na czarnym humorze seria opowiadająca o Hoozukim, słudze Wielkiego Króla Yamy.
Opanowany, a jednocześnie niezwykle sadystyczny demon próbuje zapobiec wszelkim
problemom, które często nawiedzają Piekło.
Moje wrażenia:
Już na pierwszy rzut oka seria wyróżnia się nietypową,
oryginalną kreską, która od razu przypadła mi do gustu. Oprawa graficzna
nawiązuje do tradycyjnych drzeworytów, muzyka również oparta jest na
starojapońskich motywach. Z kolei opening jest straszliwie fazowy – aż boję się
go obejrzeć po raz kolejny.
Jeśli chodzi o stronę fabularną, to seria zdecydowanie
stawia na epizodyczność. Pierwszy odcinek składał się właściwie z dwóch odrębnych
epizodów. Spodziewałam się komedii, a dostałam komediowe slice of life... tyle że w piekle. I to mało piekielnym piekle z
mało demonicznymi demonami. Przyznam, że powiało grozą, gdy dowiedziałam się, że nawet w piekle trzeba ciężko
pracować, ale więcej piekielności nie uświadczyłam.
Seria nie broni się także jako komedia. Niektóre żarty były
całkiem zabawne, ale większość jest po prostu zbyt hermetyczna, żeby
rozśmieszyła odbiorcę niepochodzącego z Kraju Kwitnącej Wiśni. Osoba
zaznajomiona z japońską kulturą może się zaśmiać, widząc parodię legendy o Brzoskwiniowym
Chłopcu Momotaro, ale nawet ona nie załapie dowcipu o prezenterze z tokijskiej
telewizji. Wychodzi na to, że serię będzie się dało oglądać tylko z dobrymi
napisami z mnóstwem przypisów.
Gdyby nie to, że lubię oryginalne graficznie serie, wysłałabym Hoozuki no Reitetsu w diabły, ale na razie dam tej serii
szansę, choć trochę mnie zawiodła.
Nisekoi
Opis serii: Raku
Ichijou to zwyczajny licealista. No, powiedzmy... Byłby zwyczajnym licealistą,
gdyby nie to, że jest przyszłą głową rodziny yakuzy zwanej Shuei-gumi. Dziesięć
lat temu Raku złożył obietnicę pewnej dziewczynie. Obiecali sobie, że wezmą
ślub, gdy jeszcze kiedyś się spotkają. Od tej pory Raku nigdy nie rozstaje się
z naszyjnikiem, który dostał od tego dziewczęcia.
Pewnego dnia do klasy Raku przenosi się piękna dziewczyna, Chitoge
Kirisaki. Jak to między licealistami bywa, natychmiast zaczyna ich łączyć
nienawiść od pierwszego wejrzenia. Jednak życie nie jest takie proste i bohaterowie
muszą zmierzyć się z przedziwnym zrządzeniem losu...
Moje wrażenia:
Anime jest Shaftem sezonu i od pierwszej chwili jest
shaftowo. Zdziwiło mnie jednak trochę, że w serii Shaftu głównego bohatera nie
gra Hiroshi Kamiya, tylko Kouki Uchiyama. Toż to cud nad cudy! No ale Kamiyana
jest w tym sezonie tak dużo i w tylu różnych wcieleniach, że nie ma co narzekać.
Nisekoi bawi się schematami: mamy tu obietnicę z dzieciństwa,
pamiątkę w postaci wisiorka (szkoda, że nie zegarka z pozytywką) i dziewczynę
spadającą z nieba na głównego bohatera... tyle że podczas tego spadania kopie
go w twarz, co w niezwykle trafny sposób ilustruje stosunek tej serii do
kliszowych zagrywek.
Wprawdzie przebieg fabuły i powstanie trójkąta romantycznego
można łatwo przewidzieć, ale przynajmniej rozwój znajomości między dwójką
głównych bohaterów wypada naturalnie – żadne tam zakochałem się od pierwszego
wejrzenia czy muszę ci pomóc, skoro zarządzeniem losu na ciebie wpadłam, ale
czysta, bezgraniczna i obustronna nienawiść.
Podobały mi się niektóre z zastosowanych w odcinku „shaftowych”
zabiegów graficznych (np. trawa), choć inne były całkiem nietrafione (choćby
moment, gdy zmieniają się ukazujące różne lokacje tła, a postaci tuptają w
miejscu). No i nie należy zapominać o bardzo fajnym nawiązaniu do Sayonara
Zetsubou Sensei – ciekawe, czy i w przyszłych epizodach twórcy
zastosują takie zabiegi, bo bardzo lubię ten typ humoru.
Pierwszy odcinek stanowi bardzo sympatyczne zawiązanie akcji,
a cała seria zapowiada się na całkiem dobrą komedię romantyczną.
Noragami
Opis serii: Yato, pomniejsze bóstwo, ma jedno marzenie: zostać najbardziej
czczonym bogiem na świecie, zamieszkać w ogromnej świątyni i pławić się w
chwale po wieki wieków. Na razie jednak nie ma nawet grosza przy duszy, a to,
że jego shinki go opuszcza, wcale nie poprawia sytuacji. Pewnego dnia podczas
wykonywania zlecenia Yato zostaje uratowany przez licealistkę Hiyori Iki, która
nieświadoma, że właśnie spotkała boga, próbuje go wypchnąć z trasy
nadjeżdżającej ciężarówki i sama zostaje ranna. Wypadek ma dla niej dziwne
konsekwencje – zyskuje zdolność opuszczania swego ciała, gdy tylko straci
przytomność lub zaśnie. Aby pozbyć się niespodziewanej i komplikującej życie
mocy, Hiyori musi pomagać Yato, bo gdy ten stanie się silniejszym bogiem,
będzie mógł rozwiązać jej problem.
Moje wrażenia: Dawno
nie oglądałam tak klimatycznej serii. Po pierwsze, w tym jest, proszę państwa,
humor. Ba, żarty są autentycznie zabawne. Wiem, że podkreślanie
humorystyczności komedii może wydawać się dziwne, ale ostatnio większość anime
pretendujących do tego gatunku bardziej żenowała lub nudziła niż śmieszyła.
Po drugie – bohaterowie. Każdego z nich polubiłam dosłownie
od pierwszej chwili. Yato, bożek, który ostatnio słabo przędzie, bo i pieniędzy
wyznawcy nie dają, a i samych czcicieli ma jak na lekarstwo, jest przezabawny w
swojej wrodzonej samolubnej wredności. W dodatku głosu udziela mu Hiroshi
Kamiya, świetnie wypadający w tej roli. Z kolei Hiyori to sympatyczna
dziewczyna, której reakcją na słowo „bóg” jest podanie imienia ulubionego
zapaśnika wrestlingowego, a reakcją na widok obcego chłopaka w swoim łóżku jest
dziki wrzask i telefon na policję. Razem bardzo dobrze się uzupełniają – i od
razu czuć pomiędzy nimi chemię.
Pierwszy odcinek był oczywistym wprowadzeniem i jako takie
sprawdzał się doskonale, bo jestem zdecydowana oglądać dalej. Zapowiada się
bardzo fajna seria przygodowa z ogarniętymi i sympatycznymi bohaterami.
Sekai Seifuku ~Bouryaku no Zvezda~
Opis serii: Co jest potrzebne, by podbić świat? Każdy z dawnych wielkich przywódców o tym marzył, ale nikt nie
wprowadził marzenia w czyn. Nikomu nie udało się osiągnąć władzy nad całym
światem... póki nie pojawiła się dziewczyna zwąca się Kate Hoshimiya. W jaki sposób dokonała czegoś tak niewyobrażalnego,
przerażającego i wspaniałego? Czyżby to był... Spisek Zvezdy?
Moje wrażenia: Początkowo
wydawało mi się, że całe to gadanie o podbijaniu świata może prowadzić do
czegoś ciekawego. O, jakże srogo się myliłam! Na dzień dobry otrzymujemy protagonistę,
który jest archetypowym Bohaterem Takim Jak Ty. Dramatycznie zapowiadana Kate
Hoshimiya także bardzo mnie rozczarowała – to loli-dziewczątko o słodkim
głosiku i zachowaniu typowym dla tsundere. No i, oczywiście, seria nie mogłaby
istnieć bez obowiązkowego oskarżenia bohatera o próby molestowania (serio,
Japończycy, po setnym razie to się zaczęło robić nudne).
Sekai Seifuku
niesie ze sobą liczne walory edukacyjne. Przede wszystkim sprowokowała mnie do sformułowania
postulatu, że przestroga „nie bierz jedzenia od obcych” powinna zostać
uzupełniona o klauzurę „nie dawaj jedzenia obcym” z uszczególnieniem: „nie
dawaj jedzenia obcym, małym dziewczynkom na różowym rowerze, które spotykasz
nocą w środku miasta w czasie godziny policyjnej”. Coś takiego po prostu
musiało skończyć się wstąpieniem do mrocznej organizacji dążącej do przejęcia władzy
nad światem.
W serii pojawia się niezwykłe stężenie czołgów, helikopterów,
masek gazowych i mundurów – to anime z pewnością skierowane jest do osób gustujących
w „wojskowych” klimatach. Tylko dlaczego mam wrażenie, że całe to podbijanie
świata będzie polegało na walkach odzianych w skąpe, ale za to obcisłe kostiumy
panienek?
Temat przewodni anime – podbijanie świata i fakt, że główni
bohaterowie to ci źli – ma w sobie pewien urok, ale z tego, co widzę, szykuje
się seria mało ambitna, za to tak głupia, że aż fazowa.
Space Dandy
Opis serii: Space Dandy to łowca przygód i marzyciel, który
podróżuje przez galaktykę w poszukiwaniu niespotykanych wcześniej kosmitów. Wraz
ze swoimi towarzyszami, robotem zwanym QT i Meow, podobnym do kota kosmitą,
Dandy dzielnie odkrywa nieznane światy zamieszkane przez przedziwnych Obcych.
Moje wrażenia: Shinichiro
Watanabe to jeden z japońskich reżyserów, o którym chyba większość miłośników
anime słyszała, a jeśli ktoś nawet nie oglądał Samurai Champloo czy Cowboy
Bebop, to przynajmniej kojarzy ich tytuły. Niecałe dwa lata temu
Watababe uraczył nas bardzo mile przeze mnie wspominanym romansem Sekamichi
no Apollon, tym razem postanowił jednak wrócić do dawnych klimatów. Space
Dandy zapowiedziane zostało jako space
opera i oldschoolowa komedia.
...tyle że komedii w tym jak na lekarstwo. Było parę
momentów, w których się uśmiechnęłam, ale spodziewałam się czegoś dużo
śmieszniejszego. Najzabawniejszym momentem odcinka był fragment openingu
(który, swoją drogą, pod względem graficznym jest ciekawy, ale sama piosenka
wypada przeciętnie), kiedy to widzimy kryształowe samotne łzy głównego
bohatera™ zmieniające się w gwiazdy. Większość gagów wydawała mi się raczej
idiotyczna i żałosna niż śmieszna (chyba że kogoś śmieszą żarty w stylu „o ja
cię, cycki!”). Miałam wrażenie, że to humor na siłę. Cóż, zamierzam dać anime
szansę, bo bohaterowie są nawet fajni. Być może seria jeszcze czymś mnie zaskoczy.
Toaru
Hikuushi e no Koiuta
Opis serii: Jest to opowieść o księciu, który stracił wszystko i
wyruszył w daleką podróż, z której może już nigdy nie wrócić. Choć jego myśli
zatruwa nienawiść i chęć zemsty, na swojej drodze spotyka wielu ludzi, którzy
uczą go, czym jest przyjaźń... i miłość.
Moje wrażenia:
Ostatnia z oglądanych przeze mnie serii po pierwszym odcinku
wydała mi się strasznie sztampowa i nudna. Dobre wrażenie sprawia świat
przedstawiony przypominający połączenie Laputy z Last Exile. Niestety,
kuleje kreacja bohaterów. Już w pierwszym odcinku, wiadomo, kto jest kim, a każdą
z przedstawionych postaci można opisać dwoma lub najwyżej trzema przymiotnikami
– może się mylę, ale podejrzewam głębi to oni żadnej nie posiadają. Poza tym
irytują mnie same założenia fabularne: wyruszamy na superważną i niesamowicie
niebezpieczną misję, by odkryć, czy istnieje legendarne Cośtam. Zabierzmy ze
sobą całe stado nieopierzonych szczyli, w końcu podczas podróży nie będziemy
mieli nic do roboty oprócz szkolenia tychże w pilotowaniu samolotów! A,
wrogowie? No cóż, miejmy nadzieję, że nie zaatakują, zanim skończymy uczyć nasz
narybek.
Sama nie wiem, może to ichniejszy sposób na pozbycie się
słabo rokujących przydatność społeczną jednostek, w tym wyżej wymienionego księcia?
Wątku miłosnego nawet komentować nie będę, bo zapowiada się
wyjątkowo przewidywalnie.
Seria nie zachwyca od strony graficznej – projekty postaci
są toporne i pozbawione szczegółów, a zdarzało się, że podczas rozmów ich
twarze dziwnie się wykrzywiały (skoro to pierwszy odcinek, strach pomyśleć, co
będzie dalej). Z kolei nie przeszkadzały mi efekty komputerowe – było ich
sporo, ale umiejętnie dopasowano je do klasycznej animacji. Muzycznie seria
niczym nie zachwyciła, ale i nie jest pod tym względem najgorzej.
Uwagi dodatkowe:
- Oczywiście nie są to wszystkie serie wychodzące w tym sezonie, a jedynie te, które będę oglądać. Pełną rozpiskę nowości można zobaczyć tutaj.
- Do zestawienia nie wliczam filmów i serii OVA – te pierwsze są i tak na razie niedostępne poza japońskimi kinami, a te drugie pojawiają się zazwyczaj nieregularnie.
- Jak ktoś może zauważył, zimą nie wyjdzie żadne pełnosezonowe shoujo (ba, nie ma nawet żadnej dennej adaptacji gry otome!), ale ukażą się dwie trzyodcinkowe serie: Sugar Soldier i Romantica Clock. Nie włączam ich do zestawienia, bo ich pierwsze odcinki pojawią się nieco później.
- Z pełnym rozmysłem nie sięgam po żadne anime, która ma w tytule „Nobunaga”. Serio, no ile można profanować postać historyczną, pokazując złowrogiego generała jako dziewczynkę z supermocami albo wypasioną broń (co ma miejsce w jednym z Nobunag tego sezonu)? Japończycy nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.