środa, 15 stycznia 2014

Sezon anime zima 2014 - pierwsze wrażenia

Sezon zimowy anime cechuje się zazwyczaj mniejszą liczbą nowości niż jesienny czy wiosenny, a także niewielką ilością nadających się do oglądania tytułów. Poza dwoma kontynuacjami, po których wiedziałam już z grubsza, czego się spodziewać, zaczęłam oglądać siedem serii będących dla mnie całkowitą enigmą, bo nie znam ich pierwowzorów, a zdawkowe opisy nigdy nie są w stanie do końca oddać charakteru danego anime. Zima 2014 zapowiada się dziwniej niż poprzednie – nagle okazało się, że nowości, co do których miałam spore nadzieje, okazały się mniejszą lub większą klapą, a tytuły, które zaczęłam oglądać na zasadzie „nie ubędzie mnie, jak zerknę, o czym to” są może nie do końca strzałem w dziesiątkę, ale przynajmniej oglądać się dadzą. Nie ma między nimi jakiegoś wielkiego hitu czy niezwykle kontrowersyjnego tytułu – pod tym względem sezon mocno zawodzi.


Chuunibyou demo Koi ga Shitai! 2


Opis serii: Bezpośrednia kontynuacja Chuunibyou demo Koi ga Shitai! z 2012 roku. Seria opowiada o dalszych przygodach Rikki Takanashi, która jest podręcznikowym przykładem osoby z chuunibyou („syndromem gimbusa”, objawiającym się wiarą w posiadanie niezwykłych mocy), oraz Yuuty Togashiego, który to dopiero co z syndromu gimbusa się wyleczył i chciałby jak najszybciej zapomnieć o tym żenującym okresie swego życia.
Moje wrażenia: Jakoś nie jestem zbyt pozytywnie nastawiona do tego anime. Pierwszy sezon miał zamknięte i dopracowane zakończenie, dlatego boję się, że kontynuacja zabije pozostawione przez poprzednią serię dobre wrażenie. Wygląda na to, że w tym sezonie zamiast analizy psychologicznej bohaterów dostaniemy przegląd problemów dorastania do codziennego życia – choć mogę się mylić i twórcy zaserwują nam po prostu komedyjkę pozbawioną głębszego przesłania (ale nawet w takiej formie anime będzie się nadawało do oglądania). Cóż, pożyjemy, zobaczymy.
Strona graficzna jest typowa dla KyonAni – świetna animacja i ładne projekty postaci, które znamy z poprzedniej osłony Chuunibyou. Z kolei opening i ending bardziej mi się podobały niż te towarzyszące sezonowi pierwszemu.

Gin no Saji 2nd Season


Opis serii: Dalsze przygody Hachikena i jego kolegów z technikum rolniczego.
Moje wrażenia: Od razu zostajemy wrzuceni na głęboką wodę – nie ma żadnego przypomnienia wydarzeń z poprzedniego sezonu. To bezpośrednia kontynuacja, więc jeśli ktoś nie oglądał sezonu pierwszego albo nie przypadł mu on do gustu (są tacy ludzie?), to raczej nie powinien zabierać się do drugiego.
Drugi sezon Łyżeczek pod względem fabularnym już od pierwszego odcinka trzyma poziom poprzednika – jest przezabawnie (żarty opierające się na bezdennej ignorancji Hachikena i braku wiedzy na temat realiów życia na wsi nigdy nie przestaną mnie śmieszyć), choć chwilami refleksyjnie. Pod względem technicznym kontynuacja również nie odstaje od pierwszej serii. Opening i ending są całkiem niezłe, ale pewnie będę musiała kilka razy się w nie wsłuchać, żeby zaczęły mi się naprawdę podobać.

Hamatora The Animation



Opis serii: Historia kilku bohaterów obdarzonych nadnaturalną mocą “Minimum”, którą posiada niewielu ludzi na świecie. Anime opowiada o losach pewnej agencji detektywistycznej, która podejmuje się przeróżnych zleceń.
Moje wrażenia: Projekt „Hamatora” jest w założeniu wielomedialny – jednocześnie powstaje manga i anime, potem ma zostać stworzona także gra. Jak na oryginalny projekt seria nie wypada szczególnie źle, jest za to mocno przeciętna. Już w pierwszej chwili poznajemy cały tłumek bardzo kolorowych bohaterów, przez co miałam wrażenie zamętu (spowodowane także chaotycznym montażem). Klimat serii przypomina K Project pożeniony z Durararą, jednak to pierwsze anime przewyższa Hamatorę fazowością, a drugie na głowę bije ją, jeśli chodzi o sposób prowadzenia fabuły, skomplikowany świat przedstawiony i charyzmatycznych bohaterów. Jak na serię sensacyjno-kryminalną słabo wypadają także zagadki – ta z pierwszego odcinka była jakoś mało wciągająca. Od razu widać, że wątki detektywistyczne będą tylko pretekstem do efektownego lania się po pyskach za pomocą supermocy. Zaletą anime jest za to humor – może nie każdemu przypadnie on do gustu, ale mnie się spodobał (zwłaszcza dowcip z samochodem i jajkiem Kolumba).
Seria wyróżnia się także przerażająco jaskrawą kolorystyką. Jeszcze mogę zrozumieć pstrokate, dwukolorowe ubrania (jeden gradient przechodzi w drugi), ale włosy? Mimo wszystko wolę, gdy animacji towarzyszą bardziej stonowane kolory. Zaprezentowany w pierwszym odcinku opening jest taki sobie, ale sam soundtrack (zwłaszcza podczas walk) wydaje się całkiem niezły,
Summa summarum, Hamatora to nawet przyjemna, zwariowana seria przygodowa, ale nie wybija się ponad przeciętność.

Hoozuki no Reitetsu 


Opis serii: Opierająca się na czarnym humorze seria opowiadająca o Hoozukim, słudze Wielkiego Króla Yamy. Opanowany, a jednocześnie niezwykle sadystyczny demon próbuje zapobiec wszelkim problemom, które często nawiedzają Piekło.
Moje wrażenia:
Już na pierwszy rzut oka seria wyróżnia się nietypową, oryginalną kreską, która od razu przypadła mi do gustu. Oprawa graficzna nawiązuje do tradycyjnych drzeworytów, muzyka również oparta jest na starojapońskich motywach. Z kolei opening jest straszliwie fazowy – aż boję się go obejrzeć po raz kolejny.
Jeśli chodzi o stronę fabularną, to seria zdecydowanie stawia na epizodyczność. Pierwszy odcinek składał się właściwie z dwóch odrębnych epizodów. Spodziewałam się komedii, a dostałam komediowe slice of life... tyle że w piekle. I to mało piekielnym piekle z mało demonicznymi demonami. Przyznam, że powiało grozą, gdy dowiedziałam się, że nawet w piekle trzeba ciężko pracować, ale więcej piekielności nie uświadczyłam.
Seria nie broni się także jako komedia. Niektóre żarty były całkiem zabawne, ale większość jest po prostu zbyt hermetyczna, żeby rozśmieszyła odbiorcę niepochodzącego z Kraju Kwitnącej Wiśni. Osoba zaznajomiona z japońską kulturą może się zaśmiać, widząc parodię legendy o Brzoskwiniowym Chłopcu Momotaro, ale nawet ona nie załapie dowcipu o prezenterze z tokijskiej telewizji. Wychodzi na to, że serię będzie się dało oglądać tylko z dobrymi napisami z mnóstwem przypisów.
Gdyby nie to, że lubię oryginalne graficznie serie, wysłałabym Hoozuki no Reitetsu w diabły, ale na razie dam tej serii szansę, choć trochę mnie zawiodła.


Nisekoi



Opis serii: Raku Ichijou to zwyczajny licealista. No, powiedzmy... Byłby zwyczajnym licealistą, gdyby nie to, że jest przyszłą głową rodziny yakuzy zwanej Shuei-gumi. Dziesięć lat temu Raku złożył obietnicę pewnej dziewczynie. Obiecali sobie, że wezmą ślub, gdy jeszcze kiedyś się spotkają. Od tej pory Raku nigdy nie rozstaje się z naszyjnikiem, który dostał od tego dziewczęcia.
Pewnego dnia do klasy Raku przenosi się piękna dziewczyna, Chitoge Kirisaki. Jak to między licealistami bywa, natychmiast zaczyna ich łączyć nienawiść od pierwszego wejrzenia. Jednak życie nie jest takie proste i bohaterowie muszą zmierzyć się z przedziwnym zrządzeniem losu...
Moje wrażenia:
Anime jest Shaftem sezonu i od pierwszej chwili jest shaftowo. Zdziwiło mnie jednak trochę, że w serii Shaftu głównego bohatera nie gra Hiroshi Kamiya, tylko Kouki Uchiyama. Toż to cud nad cudy! No ale Kamiyana jest w tym sezonie tak dużo i w tylu różnych wcieleniach, że nie ma co narzekać.
Nisekoi bawi się schematami: mamy tu obietnicę z dzieciństwa, pamiątkę w postaci wisiorka (szkoda, że nie zegarka z pozytywką) i dziewczynę spadającą z nieba na głównego bohatera... tyle że podczas tego spadania kopie go w twarz, co w niezwykle trafny sposób ilustruje stosunek tej serii do kliszowych zagrywek.
Wprawdzie przebieg fabuły i powstanie trójkąta romantycznego można łatwo przewidzieć, ale przynajmniej rozwój znajomości między dwójką głównych bohaterów wypada naturalnie – żadne tam zakochałem się od pierwszego wejrzenia czy muszę ci pomóc, skoro zarządzeniem losu na ciebie wpadłam, ale czysta, bezgraniczna i obustronna nienawiść.
Podobały mi się niektóre z zastosowanych w odcinku „shaftowych” zabiegów graficznych (np. trawa), choć inne były całkiem nietrafione (choćby moment, gdy zmieniają się ukazujące różne lokacje tła, a postaci tuptają w miejscu). No i nie należy zapominać o bardzo fajnym nawiązaniu do Sayonara Zetsubou Sensei – ciekawe, czy i w przyszłych epizodach twórcy zastosują takie zabiegi, bo bardzo lubię ten typ humoru.
Pierwszy odcinek stanowi bardzo sympatyczne zawiązanie akcji, a cała seria zapowiada się na całkiem dobrą komedię romantyczną.

Noragami 



Opis serii: Yato, pomniejsze bóstwo, ma jedno marzenie: zostać najbardziej czczonym bogiem na świecie, zamieszkać w ogromnej świątyni i pławić się w chwale po wieki wieków. Na razie jednak nie ma nawet grosza przy duszy, a to, że jego shinki go opuszcza, wcale nie poprawia sytuacji. Pewnego dnia podczas wykonywania zlecenia Yato zostaje uratowany przez licealistkę Hiyori Iki, która nieświadoma, że właśnie spotkała boga, próbuje go wypchnąć z trasy nadjeżdżającej ciężarówki i sama zostaje ranna. Wypadek ma dla niej dziwne konsekwencje – zyskuje zdolność opuszczania swego ciała, gdy tylko straci przytomność lub zaśnie. Aby pozbyć się niespodziewanej i komplikującej życie mocy, Hiyori musi pomagać Yato, bo gdy ten stanie się silniejszym bogiem, będzie mógł rozwiązać jej problem.
Moje wrażenia: Dawno nie oglądałam tak klimatycznej serii. Po pierwsze, w tym jest, proszę państwa, humor. Ba, żarty są autentycznie zabawne. Wiem, że podkreślanie humorystyczności komedii może wydawać się dziwne, ale ostatnio większość anime pretendujących do tego gatunku bardziej żenowała lub nudziła niż śmieszyła.
Po drugie – bohaterowie. Każdego z nich polubiłam dosłownie od pierwszej chwili. Yato, bożek, który ostatnio słabo przędzie, bo i pieniędzy wyznawcy nie dają, a i samych czcicieli ma jak na lekarstwo, jest przezabawny w swojej wrodzonej samolubnej wredności. W dodatku głosu udziela mu Hiroshi Kamiya, świetnie wypadający w tej roli. Z kolei Hiyori to sympatyczna dziewczyna, której reakcją na słowo „bóg” jest podanie imienia ulubionego zapaśnika wrestlingowego, a reakcją na widok obcego chłopaka w swoim łóżku jest dziki wrzask i telefon na policję. Razem bardzo dobrze się uzupełniają – i od razu czuć pomiędzy nimi chemię.
Pierwszy odcinek był oczywistym wprowadzeniem i jako takie sprawdzał się doskonale, bo jestem zdecydowana oglądać dalej. Zapowiada się bardzo fajna seria przygodowa z ogarniętymi i sympatycznymi bohaterami.

Sekai Seifuku ~Bouryaku no Zvezda~



Opis serii: Co jest potrzebne, by podbić świat? Każdy z dawnych wielkich przywódców o tym marzył, ale nikt nie wprowadził marzenia w czyn. Nikomu nie udało się osiągnąć władzy nad całym światem... póki nie pojawiła się dziewczyna zwąca się Kate Hoshimiya. W jaki sposób dokonała czegoś tak niewyobrażalnego, przerażającego i wspaniałego? Czyżby to był... Spisek Zvezdy?
Moje wrażenia: Początkowo wydawało mi się, że całe to gadanie o podbijaniu świata może prowadzić do czegoś ciekawego. O, jakże srogo się myliłam! Na dzień dobry otrzymujemy protagonistę, który jest archetypowym Bohaterem Takim Jak Ty. Dramatycznie zapowiadana Kate Hoshimiya także bardzo mnie rozczarowała – to loli-dziewczątko o słodkim głosiku i zachowaniu typowym dla tsundere. No i, oczywiście, seria nie mogłaby istnieć bez obowiązkowego oskarżenia bohatera o próby molestowania (serio, Japończycy, po setnym razie to się zaczęło robić nudne).
Sekai Seifuku niesie ze sobą liczne walory edukacyjne. Przede wszystkim sprowokowała mnie do sformułowania postulatu, że przestroga „nie bierz jedzenia od obcych” powinna zostać uzupełniona o klauzurę „nie dawaj jedzenia obcym” z uszczególnieniem: „nie dawaj jedzenia obcym, małym dziewczynkom na różowym rowerze, które spotykasz nocą w środku miasta w czasie godziny policyjnej”. Coś takiego po prostu musiało skończyć się wstąpieniem do mrocznej organizacji dążącej do przejęcia władzy nad światem.
W serii pojawia się niezwykłe stężenie czołgów, helikopterów, masek gazowych i mundurów – to anime z pewnością skierowane jest do osób gustujących w „wojskowych” klimatach. Tylko dlaczego mam wrażenie, że całe to podbijanie świata będzie polegało na walkach odzianych w skąpe, ale za to obcisłe kostiumy panienek?
Temat przewodni anime – podbijanie świata i fakt, że główni bohaterowie to ci źli – ma w sobie pewien urok, ale z tego, co widzę, szykuje się seria mało ambitna, za to tak głupia, że aż fazowa.


Space Dandy 



Opis serii: Space Dandy to łowca przygód i marzyciel, który podróżuje przez galaktykę w poszukiwaniu niespotykanych wcześniej kosmitów. Wraz ze swoimi towarzyszami, robotem zwanym QT i Meow, podobnym do kota kosmitą, Dandy dzielnie odkrywa nieznane światy zamieszkane przez przedziwnych Obcych.
Moje wrażenia: Shinichiro Watanabe to jeden z japońskich reżyserów, o którym chyba większość miłośników anime słyszała, a jeśli ktoś nawet nie oglądał Samurai Champloo czy Cowboy Bebop, to przynajmniej kojarzy ich tytuły. Niecałe dwa lata temu Watababe uraczył nas bardzo mile przeze mnie wspominanym romansem Sekamichi no Apollon, tym razem postanowił jednak wrócić do dawnych klimatów. Space Dandy zapowiedziane zostało jako space opera i oldschoolowa komedia.
...tyle że komedii w tym jak na lekarstwo. Było parę momentów, w których się uśmiechnęłam, ale spodziewałam się czegoś dużo śmieszniejszego. Najzabawniejszym momentem odcinka był fragment openingu (który, swoją drogą, pod względem graficznym jest ciekawy, ale sama piosenka wypada przeciętnie), kiedy to widzimy kryształowe samotne łzy głównego bohatera™ zmieniające się w gwiazdy. Większość gagów wydawała mi się raczej idiotyczna i żałosna niż śmieszna (chyba że kogoś śmieszą żarty w stylu „o ja cię, cycki!”). Miałam wrażenie, że to humor na siłę. Cóż, zamierzam dać anime szansę, bo bohaterowie są nawet fajni. Być może seria jeszcze czymś mnie zaskoczy.


Toaru Hikuushi e no Koiuta


Opis serii: Jest to opowieść o księciu, który stracił wszystko i wyruszył w daleką podróż, z której może już nigdy nie wrócić. Choć jego myśli zatruwa nienawiść i chęć zemsty, na swojej drodze spotyka wielu ludzi, którzy uczą go, czym jest przyjaźń... i miłość.
Moje wrażenia:
Ostatnia z oglądanych przeze mnie serii po pierwszym odcinku wydała mi się strasznie sztampowa i nudna. Dobre wrażenie sprawia świat przedstawiony przypominający połączenie Laputy z Last Exile. Niestety, kuleje kreacja bohaterów. Już w pierwszym odcinku, wiadomo, kto jest kim, a każdą z przedstawionych postaci można opisać dwoma lub najwyżej trzema przymiotnikami – może się mylę, ale podejrzewam głębi to oni żadnej nie posiadają. Poza tym irytują mnie same założenia fabularne: wyruszamy na superważną i niesamowicie niebezpieczną misję, by odkryć, czy istnieje legendarne Cośtam. Zabierzmy ze sobą całe stado nieopierzonych szczyli, w końcu podczas podróży nie będziemy mieli nic do roboty oprócz szkolenia tychże w pilotowaniu samolotów! A, wrogowie? No cóż, miejmy nadzieję, że nie zaatakują, zanim skończymy uczyć nasz narybek.
Sama nie wiem, może to ichniejszy sposób na pozbycie się słabo rokujących przydatność społeczną jednostek, w tym wyżej wymienionego księcia?
Wątku miłosnego nawet komentować nie będę, bo zapowiada się wyjątkowo przewidywalnie.
Seria nie zachwyca od strony graficznej – projekty postaci są toporne i pozbawione szczegółów, a zdarzało się, że podczas rozmów ich twarze dziwnie się wykrzywiały (skoro to pierwszy odcinek, strach pomyśleć, co będzie dalej). Z kolei nie przeszkadzały mi efekty komputerowe – było ich sporo, ale umiejętnie dopasowano je do klasycznej animacji. Muzycznie seria niczym nie zachwyciła, ale i nie jest pod tym względem najgorzej.


Uwagi dodatkowe:

  1. Oczywiście nie są to wszystkie serie wychodzące w tym sezonie, a jedynie te, które będę oglądać. Pełną rozpiskę nowości można zobaczyć tutaj.  
  2. Do zestawienia nie wliczam filmów i serii OVA – te pierwsze są i tak na razie niedostępne poza japońskimi kinami, a te drugie pojawiają się zazwyczaj nieregularnie.  
  3. Jak ktoś może zauważył, zimą nie wyjdzie żadne pełnosezonowe shoujo (ba, nie ma nawet żadnej dennej adaptacji gry otome!), ale ukażą się dwie trzyodcinkowe serie: Sugar Soldier i Romantica Clock. Nie włączam ich do zestawienia, bo ich pierwsze odcinki pojawią się nieco później. 
  4. Z pełnym rozmysłem nie sięgam po żadne anime, która ma w tytule „Nobunaga”. Serio, no ile można profanować postać historyczną, pokazując złowrogiego generała jako dziewczynkę z supermocami albo wypasioną broń (co ma miejsce w jednym z Nobunag tego sezonu)? Japończycy nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.