sobota, 17 października 2015

Sezon jesień 2015 - początkowe wrażenia

Wszystko wskazuje na to, że sponsorem jesiennego sezonu anime będzie literka Z jak Znowu Do Oglądania Nadają Się Prawie Wyłącznie Same Kontynuacje. Z drugiej strony na podium wpycha się literka O jak O Rany, One Punch Man! To Trzeba Koniecznie Obejrzeć, Bo Manga Jest Genialna. Tak w sumie to faktycznie nastąpiło jakieś dziwne nagromadzenie anime zaczynających się na literę „o”...
Jak zwykle komentuję tylko serie, które oglądam, bo z jakichś powodów uznałam je za intrygujące. Pełną rozpiskę zaczynających się w tym sezonie anime możecie znaleźć np. tu.


Concrete Revolutio: Choujin Gensou


Opis: Akcja anime toczy się w alternatywnej Japonii z przyszłości, w której obok zwyczajnych ludzi żyje cały przegląd „nadludzi” – począwszy od kosmitów, form życia z alternatywnych światów, duchów i demonów, a skończywszy na cyborgach i magical girls. Kontrolowaniem nadnaturalnych istot i pomaganiem tym, którzy znajdą się w tarapatach, zajmuje się Agencja DS. Superludzi.
Pierwsze wrażenia: Jako pierwsza w oczy rzuca się grafika – a właściwie niezwykle jaskrawa kolorystyka, która podstępnie wgryza się w mózg i wyjada oczy. Gdy przyzwyczaimy się już do tego pstrokatego piekła, możemy zauważyć, że design postaci wzorowany jest na klasyce – bohaterowie wyglądają, jakby ktoś wyciągnął ich z serii z lat osiemdziesiątych, a następnie poddał liftingowi (co, jak przyznam, daje ciekawy efekt). Co mamy dalej? Dalej czeka nas przedstawienie bohaterów i fabuła... Zaraz. Dalej czeka nas szalony pęd po radośnie poszatkowanym scenariuszu odcinka, ponieważ twórcy postanowili nas uraczyć kilkoma scenami „z przyszłości” wplecionymi w epizod. Jak rozumiem, miało to zaciekawić widza i sprawić, że zaintrygowany będzie próbował zrekonstruować wydarzenia, jakie mogły mieć miejsce „pomiędzy”. Efekt jest jednak daleki od oczekiwanego i w najlepszym razie mierny – odcinek był piekielnie chaotyczny, a z powodu podobieństwa postaci i kiepsko zaznaczonych przejść pomiędzy „czasami” trudno było się połapać, o co właściwie chodzi. Ale jako że wyjściowy pomysł, czyli świat, w którym żyje wszystko, co tylko kiedykolwiek pojawiło się w science fiction i fantasy, bardzo mi się podoba, dam temu na razie szansę, choć jak na razie seria jakoś wybitnie wciągająca nie jest.
Status: oglądalne


Dance with Devils


Opis: Ritsuka Tachibana uczęszcza do drugiej klasy akademii Shikou Gakuen. Zwyczajne życie dziewczyny zmienia się z dnia na dzień, kiedy nagle zostaje porwana jej matka... a w to wszystko wplątane zostają piekielnie przystojne diabły, sztuk przynajmniej cztery.
Pierwsze wrażenia: Bardzo przepraszam miłośników adaptacji gier otome, ale ja tych anime naprawdę nie potrafię traktować na serio. No bo kiedy już na wejście otrzymujemy mroczną scenę w mrocznym, gotyckim kościele (?), której towarzyszy wyjątkowo mroczna pieśń, to moją jedyną reakcją jest wyjątkowo szyderczy rechot. Pieśń, rzecz jasna, śpiewana jest w ingriszu i traktuje o mroku, kurtynach, ciemności i mroku... a potem ktoś pyta, gdzie jest grymuar. Ale nie byle jaki grymuar, ZAKAZANY grymuar. Krótko mówiąc, kicz wylewa się z ekranu.
Po obejrzeniu kilku kolejnych scen ogarnęła mnie jednak prawdziwa groza. Oni w tym anime śpiewają. I to co chwilę. Pisząc „oni”, mam na myśli aktorów głosowych podkładających głosy bohaterom – a jeśli ktokolwiek z Was słyszał kiedyś takie wokalne popisy, na pewno rozumie, czemu to takie przerażające. Z drugiej strony, chociaż piosenki śpiewane przez bohaterów to jakiś wyższy poziom abstrakcji, to sam soundtrack nie jest, o dziwo, taki zły.
  Jeśli chodzi o fabułę, to ku mojemu zaskoczeniu jakaś jest tu zarysowana i po pierwszym odcinku wydaje się, że nie będzie ona tylko i wyłącznie pretekstem do wprowadzenia wątków romansowych, ale twórcy naprawdę poświęcą jej trochę czasu. Rzecz jasna, harem głównej bohaterki jest już jednoznacznie określony. Na mój własny użytek sklasyfikowałam panów jako: oziębłego idealnego księcia, wysportowanego lowelasa, zniewieściałego lalusia z różą i introwertycznego psychopatę. A, gdzieś tam plącze się jeszcze starszy brat, ale mam nadzieję, że on do haremu nie dołączy, brrrr. Z kolei główna bohaterka tak jakby ma jakiś charakter... ciekawe tylko, jak szybko zostanie z tego wyleczona.
Status: beka sezonu


Garo: Guren no Tsuki


Opis: Miasto Heinan-kyou, stolica i centrum kultury arystokracji, jest strzeżone przez silną duchową barierę... a przynajmniej tak wszyscy sądzą. Tak naprawdę rządowi magowie onmyouji są w stanie bronić tylko samego pałacu, a w uboższych dzielnicach każdej nocy terror sieją potwory zwane „horrorami”. Istnieje jednak grupa bohaterów broniących zwykłych ludzi.
Pierwsze wrażenia: Pierwsze Garo kupiło mnie bardzo sympatycznymi postaciami i nietypowym światem przedstawionym (wzorowanym na Hiszpanii), choć komputerowa animacja straszyła niesamowicie. Tym razem akcja anime toczy się w innym czasie i miejscu (jedna z japońskich epok), mamy też innych bohaterów. Jak to się sprawdza? Powiem szczerze, że średnio. W przeciwieństwie do pierwszego Garo tu mamy do czynienia ze zgraną drużyną bohaterów. Są to: niecałkiem kompletny (bo sam nie może „obudzić” pierścienia) rycerz Makai, alchemiczka Abe no Seimei (Abe jest tu kobietą, bo czemu nie?), a także małoletni pomagier, który – jak większość dzieciaków w anime – piekielnie irytuje. Protagoniści wydają się niezwykle sztampowi i dość nudni... może kiedy dowiemy się o nich czegoś więcej, zyskają w moich oczach, ale na razie są mi kompletnie obojętni. Brakuje mi też wyraźnie zarysowanej fabuły: wszystko wskazuje na to, że bohaterowie będą głównie zabijać potwory i walczyć z głównym złym, a przecież siłą napędową poprzedniego sezonu były wątki osobistych tragedii bohaterów. Jeśli zaś chodzi o stronę techniczną, to tym razem komputerowa animacja zbroi wygląda nieco lepiej... a może się po prostu do niej przyzwyczaiłam?
Status: oglądalne


K Return of Kings


Opis: Drugi sezon anime o siedmiu kolorowych Królach, z których każdy posiada supermoce i własny klan, który w te moce wyposaża.
Pierwsze wrażenia: Na początek trzeba zaznaczyć, że bez znajomości pierwszego sezonu i filmu (zwłaszcza filmu!) nie ma co oglądać tego anime, bo wydarzenia, które teraz widzimy, są bezpośrednimi następstwami tych pokazanych w poprzednich produkcjach.
Już od kilku pierwszych sekund początkowego odcinka czuć klimat poprzedników, za co z pewnością odpowiadają znane już nam sztuczki z grafiką i animacją: dziwne kolory oraz zabawy perspektywą i pracą kamery. Nie da się nie zauważyć, że budżet aż się wylewa z ekranu. Odcinek rozpoczyna się od powiewu nostalgii, bo początkowe sceny przedstawiają walkę poprzedniego Czerwonego Króla z Królem Niebieskim. Jest oczywiście przebojowo, widowiskowo i fanserwiśnie (i mam tu na myśli zarówno fanserwis dla pań, jak i dla panów – serio, niech ktoś da tej biednej Awashimie porządniejsze ubranie, bo aż żal patrzeć). Następnie wracamy do teraźniejszości, gdzie słudzy Zielonego Króla próbują w środku miasta wysadzić Kuroha i Neko, po czym prowokują Homrę i Scepter 4, co kończy się kolejną walką. Pod koniec odcinka mamy za to starego dobrego znajomego, który postanawia wreszcie wrócić... Możliwe więc, że w następnym epizodzie doczekamy się w końcu jakiejś fabuły.
Podsumowując: jest kolorowo, ładnie i fazowo. Na pewno będę oglądać dalej.
Status: kredyt zaufania


Noragami Aragoto


Opis: Dalszy ciąg przygód boga-nieudacznika Yato, jego Świętej Broni i ich przyjaciółki – Hiyori. Tym razem twórcy anime na warsztat wzięli wątek sporu z Bishamon, boginią wojny.
Pierwsze wrażenia: Jako pierwszy w oczy – a raczej w uszy – rzuca się obłędny opening, który utrzymany jest w tym samym stylu co piosenka czołowa z poprzedniej serii. Pod względem technicznym anime dalej trzyma poziom: animacja jest płynna, a tła bogate w szczegóły. Pierwszy odcinek stanowi niejako przypomnienie, kto, jak, czemu i po co. Yato zajmuje się sprawą tygodnia: tym razem nasz bóg od wszystkiego zostaje wynajęty jako tymczasowa niańka, co kończy się, jakżeby inaczej, walką z demonem (Serio, ludzie, nigdy nie umieszczajcie lustra koło dziecięcego łóżeczka. Nigdy.). Choć Yato jest, jak zwykle zresztą, absolutnie uroczy, to dużo ważniejsze rzeczy zaczynają dziać się w domu bogini Bishamon. Dostajemy więc fajne przypomnienie najważniejszych postaci, a zarazem zarysowany zostaje główny wątek tego sezonu. Tych, którzy jeszcze z tą serią nie mieli do czynienia, odsyłam jednak do poprzedniego Noragami, a ja z  pewnością będę oglądać dalej.
Status: duży kredyt zaufania


One Punch Man 


Opis: Posłać każdego wroga do piachu jednym tylko ciosem – o tym marzy chyba każdy parający się wykorzenianiem zła superbohater. Umiejętność taką posiada Saitama, który, choć wygląda na zwykłego przeciętniaka z tłumu, potrafi powalić każdego złoczyńcę. A nawet superzłoczyńcę. A nawet supersuperzłoczyńcę. Nieprzyjemną konsekwencją tej nadzwyczajnej zdolności jest jednak wszechogarniająca nuda. Trudno bowiem rozkoszować się walką, kiedy wystarczy jeden cios i przeciwnik już gryzie ziemię. Czy Saitamie uda się w końcu znaleźć oponenta, który będzie dla niego wyzwaniem?
Pierwsze wrażenia: Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaawwwwwwwwww! Na tym w zasadzie mogłabym skończyć ten wpis, ale trochę mimo wszystko nie wypada. Jestem nieuleczalnym fangirlem mangi, powinnam więc w sumie spróbować przekonać innych, że warto oglądać, prawda?
Pierwszą zaletą tego anime jest grafika. Tak dobrze zanimowanej serii telewizyjnej nie widziałam nigdy – i zapewne długo jeszcze nie zobaczę. Każda scena ocieka budżetem, walki są niezwykle dynamiczne. Warto obejrzeć tę serię choćby po to, by zobaczyć, jak bohater po kolei rozkwasza wszystkich przeciwników, bo każda sekunda animacji to uczta dla oczu. Zresztą animatorom udało się zrobić coś absolutnie genialnego: użyli animacji, by oddać przerysowanie walk i pobawić się schematami typowymi dla produkcji superbohaterskich.
Kolejną zaletę stanowi muzyka. Choć opening i ending nieszczególnie mnie porwały, to sountrack idealnie oddaje klimat mangi. Poza tym zróżnicowanie podkładu muzycznego jest jednym ze sposobów wywołania komizmu w tym anime. Bo nie da się ukryć, że największym atutem One Punch Mana jest humor wynikający z gry z wyznacznikami gatunku. Saitama zaczyna w punkcie, do jakiego protagoniści shounenów zazwyczaj dochodzą po wielu żmudnych treningach, walkach i fillerach, dlatego tym razem widzimy, jak to nie główny bohater, a przekonani własnej wszechmocy wrogowie dostają tęgi łomot. Obserwowanie, jak ci biedacy się starają, jest naprawdę zabawne.
Wiem, że nie jestem tutaj obiektywna, bo One Punch Man to jedna z moich najukochańszych mang. To anime zapewne posiada jakieś wady, ale zupełnie nie potrafię ich dostrzec.  
Status: pewniak sezonu


Osomatsu-san


Opis: Remake slapstickowej komedii z lat sześćdziesiątych XX wieku, opowiadającej o sześcioraczkach Matsu.
Pierwsze wrażenia: Jest to anime, którego omal nie przeoczyłam w natłoku nowości z racji bardzo niezachęcającej grafiki reklamującej. Po obejrzeniu pierwszego odcinka przekonałam się jednak, że mam do czynienia z jednym z najlepszych anime tego sezonu. Bo jak osiągnąć sukces, uwspółcześniając bardzo starą serię? Wystarczy zatrudnić jako reżysera Youichiego Fujitę, czyli pana, który zajmował się m.in. Gintamą.
Gintamowe wpływy czuć zresztą już od pierwszych kilku sekund, kiedy to bohaterowie uświadamiają sobie, że są znowu w telewizji, po czym stwierdzają, iż zrobią wszystko, by ich anime było lepsze, nowocześniejsze i w ogóle bardziej pro. Efekty ich wysiłków trzeba zobaczyć na własne oczy, bo tego nie da się opisać słowami. Przez cały odcinek ryczałam ze śmiechu jak głupia i jestem tylko ciekawa, co zaserwowane zostanie w kolejnych. I jeszcze ci seiyu grający głównych bohaterów... takiej prawdy sław naraz dawno nie widziałam. Nawet jeśli następne gagi okażą się mniej śmieszne, będę oglądać choćby dla samych Hiroshiego Kamiyi i Takahiro Sakuraia.
Status: duży kredyt zaufania


Owari no Seraph 2


Opis: Drugi sezon anime o nastolatkach w wojsku walczących z przystojnymi wampirami w świecie post-apo.
Pierwsze wrażenia: Tak właściwie to jest druga połowa serii, a nie nowy sezon, więc pewnie nie doświadczymy nic nowego. Czyli innymi słowy, dostaniemy fajny pomysł na świat przedstawiony i jego kulejącą realizację, zepsutą przez nagromadzenie mroku i dramatów. No ale ponoć teraz anime dotrze do tej części mangi, która jest lepsza i nie tak sztampowa… tak przynajmniej twierdzą ci, co ją czytali. Ja tam uważam, że wystarczy, jak będzie dużo Gurena, a reszta mnie nie interesuje. Odcinek pierwszy trochę mnie jednak zaskoczył: po rewelacjach z końcówki poprzedniego sezonu główny bohater, Yuu, nie biega już jak oszalały, wrzeszcząc, że zabije wszystkie tytany wampiry, ale zachowuje się tak jakby dojrzalej… Niestety, z kolei całe jego otoczenie, ze szczególnym uwzględnieniem wojskowych szych, zaczyna w swoim postępowaniu przejawiać niezwykłą głupotę, co nie wróży zbyt dobrze.
Status: oglądalne (ale dryfujące w stronę beki sezonu)


Owarimonogatari


Opis: Kolejne (które to już?) anime z cyklu Monogatari. Z jaką osobliwością przyjdzie się tym razem zmierzyć Araragiemu?
Pierwsze wrażenia: Już od pierwszych sekund widać, że anime robi Shaft, i w sumie to wielka zaleta. Cieszy mnie, że mimo tylu sezonów charakter serii i jej specyficzny styl w ogóle się nie zmieniają. Sezon zaczyna się wciągająco i z przytupem, a historia przedstawiona w pierwszym odcinku naprawdę zaciekawia. Choć, jak to bywa w tej serii, mieliśmy do czynienia głównie z dialogiem dwóch osób, to odcinek (dłuższy niż zwyczajowe 20 minut) minął mi nie wiedzieć kiedy. W dodatku praktycznie nie uświadczyłam fanserwisu i powiem, że dzięki temu dużo lepiej mi się oglądało. Trudno mimo wszystko coś nowego napisać o anime, które miało już tyle sezonów. Ta część definitywnie nie jest dla osób, które chcą zapoznać się z Monogatari, a fanom i tak nie trzeba polecać.
Status: kredyt zaufania


Sakurako-san no Ashimoto ni wa Shitai ga Umatteiru 


Opis: Shoutarou Tatewaki, licealista z miasta Asahikawa na wyspie Hokkaido, spotyka Sakurako Kujou, specjalistkę w badaniu kości, i pomaga jej podczas wielu dziwnych spraw.
Pierwsze wrażenia: Jest to kolejna już w tym sezonie naprawdę ładna seria – żywe, ale stonowane kolory, przyjemna dla oka kreska i trzymająca poziom animacja każdemu powinny przypaść do gustu. Zapowiada się całkiem niezła seria kryminalna oparta na motywach podobnych do tych z serialu Kości. Pierwszy odcinek służy tradycyjnie do zarysowania relacji między postaciami i nakreśleniu ich charakterów. Muszę przyznać, że strasznie mi się podoba dwójka głównych bohaterów. Wprawdzie jest to dość typowy duet (piękna kobieta i jej nastoletni pomagier), ale nikt nie próbuje tu wprowadzić jakichś niezdrowych relacji. Widać, że protagoniści po prostu się przyjaźnią i na wątki romantyczne nie ma co liczyć. Poza tym główny bohater mimo młodego wieku ma głowę na karku, nie daje się stłamsić swojej ekscentrycznej przyjaciółce i w sytuacjach nietypowych (takich jak odnalezienie ludzkich szczątków) reaguje tak, jak zareagowałby każdy normalny, trzeźwo myślący człowiek. Seria prawdopodobnie postawi na schemat „sprawy tygodnia”, ale wydaje mi się, że mimo wszystko warto oglądać.
Status: kredyt zaufania


Shingeki! Kyojin Chuugakkou


Opis: Komedia szkolna będąca parodią Ataku Tytanów.
Pierwsze wrażenia: Moda na Shingeki no Kyojin trochę już przycichła, ale w oczekiwaniu na kolejny sezon odpowiedzialne za animowaną wersję studio postanowiło zekranizować narysowaną przez zupełnie innego autora parodio-komedię, której akcja toczy się w szkole. No bo czemu nie, prawda? W końcu pieniądze same się nie zarobią. Ku mojemu zdziwieniu seria okazała się całkiem niezła, a pierwszy odcinek to totalna psychodela połączona z nabijaniem się z typowych motywów komedii szkolnej. Jako że nikt nikomu nie musi płacić za łamanie praw autorskich, animatorzy mogą dowolnie nawiązywać do ujęć z oryginału, co rzecz jasna wykorzystano z powodzeniem w openingu. Szkoda tylko, że zrezygnowano z piosenki Guren no Yumiya, byłoby jeszcze bardziej fazowo. Kolejną zaletą jest zatrudnienie tych samych seiyu i wykorzystanie starego soundtracku, co w połączeniu z projektami postaci w wersji chibi wypada naprawdę obłędnie. Podobają mi się też smaczki typu puszczenie fragmentu z oryginalnego anime na ekranie telewizora, który widać gdzieś tam w tle podczas rozmowy postaci.  
Status: oglądalne


Subete ga F ni Naru 


Opis: Genialna programistka Shiki Magata od dzieciństwa żyje w odosobnieniu w ośrodku badawczym na pewnej odizolowanej od reszty świata wyspie. Profesor nadzwyczajny z Uniwersytetu Nagono, Souhei Saikawa, i studentka Moe Nishinosono chcą spotkać Shiki osobiście, udają się więc do ośrodka. Zostają jednak wplątani w morderczą grę...
Pierwsze wrażenia: Lubię takie horroro-kryminały, ale po zeszłosezonowym anime Ranpo Kitan, którego nie zdołałam zmęczyć, jestem dość ostrożna w okazywaniu entuzjazmu. Wszystko wskazuje jednak, że Subete będzie serią o dużo lepszą niż nieszczęsna próba „unowocześnionej” adaptacji przygód japońskiego Sherlocka. W każdym razie anime zaczęło się nieźle, od pomysłowego pod względem graficznym openingu, a dalej jest jeszcze lepiej. Ogromną zaletą są dorosłe postacie o w pełni ukształtowanych osobowościach, bardzo dobrze zarysowanych już na samym początku. Nawet zakochana studentka wzbudziła moją sympatię, choć w sumie powinna nietęgo irytować. Podobają mi się też dialogi, ciekawe i przemyślane. Widać od razu, że anime jest adaptacją najprawdziwszej powieści. Choć jak na razie bohaterowie tylko i wyłącznie rozmawiali, a główny wątek został ledwo zasygnalizowany i jeszcze nie wiadomo, co się z tego pomysłu wykluje, to jestem dobrej myśli. Być może otrzymamy wreszcie anime kryminalne, które nie będzie obrażać inteligencji dorosłego widza?
Status: kredyt zaufania


Young Black Jack 


Opis: Rok 1968, kiedy to światem wstrząsnęły wojna w Wietnamie i protesty studenckie. W tych pełnych niepokoju czasach na uniwersytet medyczny uczęszcza młody mężczyzna o czarno-białych włosach i bliźnie na twarzy. Dzięki nadzwyczajnym umiejętnościom w operowaniu jest w stanie dokonać wielu medycznych cudów. Oto początek historii mężczyzny znanego później jako Black Jack.
Pierwsze wrażenia: Wstyd się trochę przyznać, ale nie oglądałam wcześniej niczego związanego z Black Jackiem ani nie czytałam mangi Osamu Tezuki. Mam jednak nadzieję przekonać się do tej serii, dlatego postanowiłam sięgnąć po prequel – oryginału znać nie trzeba, żeby zrozumieć, co się dzieje. Co mi się spodobało w pierwszym odcinku? Przede wszystkim mocno zaznaczone tło historyczne, które nie tylko ma sugerować „dawność”, ale wyraźnie wpływa na działania bohaterów. Poza tym na pierwszy plan wysunęły się problemy etyczne, co jest ciekawą odmianą po tych wszystkich jednoznacznych moralnie obronach wszechświata z innych obecnie wychodzących serii. Z drugiej strony konstrukcja odcinka była prosta jak konstrukcja cepa, co prawdopodobnie jest cechą charakterystyczną całego Black Jacka. Mam też pewne wątpliwości co do kreski: razi trochę wyidealizowany wygląd głównego bohatera (kreowanego tu na bishounena), zwłaszcza w kontraście z groteskową wręcz kreską, którą rysowane są postacie dalszoplanowe. Denerwowała mnie też trochę teatralność w przedstawieniu protagonisty, szczególnie widoczna w przerysowanym openingu. Niemniej jednak anime zapowiada się niezwykle ciekawie, na pewno więc będę oglądać dalej.
Status: kredyt zaufania

poniedziałek, 5 października 2015

Sezon lato 2015 - końcowe wrażenia (część III)

W trzeciej, ostatniej już części końcowych wrażeń z sezonu letniego przedstawiam moje opinie na temat anime: Rokka no Yuusha, Saint Seiya: Ougon Tamashii, Shoukugeki no Souma, Working!!! i World Trigger. Zapraszam do czytania! Niebawem pojawią się prawdopodobnie pierwsze wrażenia z jesiennych serii.


Rokka no Yuusha 


Końcowe wrażenia: Rokka no Yuusha to pierwsza od dawna adaptacja light novel, która mi się naprawdę podobała. Ba, to anime, w którym bohaterowie głównie gadali, a mimo to każdy odcinek trzymał w napięciu i mijał nie wiadomo kiedy. Wszystko to zasługą nietypowego rozwiązania – podczas gdy spodziewałam się zwykłej, prostej jak konstrukcja cepa historii typu „wypełnij quest”, autor pierwowzoru zaskoczył mnie, tworząc kryminał w otoczce fantasy i mistrzowsko operując zagadką zamkniętego pokoju. 

Widać, że nie tylko mnie Rokka no Yuusha zaskoczyło

I chociaż głównym złym okazała się osoba, którą najbardziej podejrzewałam, to w żaden sposób nie zepsuło mi to radości oglądania, bo do samego końca nie byłam pewna na sto procent, że autor mnie nie zaskoczy innym rozwiązaniem. Do tego dochodzą jeszcze pełnokrwiści, niesztampowi bohaterowie i rozbudowany świat przedstawiony (choć widać, że anime ledwo liznęło część związanych z tym światem zagadnień). Grafika przez większość czasu trzymała poziom, choć w niektórych odcinkach (szczególnie ostatnim), postaci miały nieco krzywe mordki, a i potwory, animowane za pomocą techniki komputerowej, nie każdemu mogły przypaść do gustu. Poziom trzyma za to muzyka – dwunastoodcinkowa seria ma aż dwa openingi i trzy różne endingi, zmieniające się w zależności od rozwoju sytuacji na ekranie.
Szkoda tylko, że jak na razie nic nie słyszałam o kontynuacji, bo na razie anime, choć zakończyło pewien ważny wątek, zostawiło nas z jeszcze większą liczbą pytań niż odpowiedzi.
Moja ocena: 9/10


Saint Seiya: Ougon Tamashii 


Końcowe wrażenia: Tego anime nie da się określić inaczej jak „retro”. Widać, że zadbano o to, by nowa seria, opowiadająca o dalszych losach Złotych Rycerzy po ich ostatnim wyczynie podczas wojny z Hadesem, przywodziła na myśl stare, dobre Saint Seiya. Wszystko jest tu starodawne – nie tylko konstrukcja fabularna, ale także kreacja postaci, dialogi czy sposób prowadzenia walk (sprowadzających się właściwie do pojedynków z obowiązkowym wykrzykiwaniem nazw ataków i wygłaszanymi patetycznymi monologami). Również i od strony technicznej anime przypomina leciwe shouneny, bo nie tylko wzoruje się na starej kresce, ale wykorzystuje też znane od lat sposoby oszczędzania na animacji, takie jak statyczne i często powtarzane ujęcia czy slow motion. W każdym razie seria jest tylko i wyłącznie dla fanów starego Saint Seiya (znanego także pod tytułem Rycerze Zodiaku), pozostali pewnie odpadną po pierwszych kilku sekundach.
Moja ocena: 7/10


Shoukugeki no Souma 


Końcowe wrażenia: Co może być ciekawego w anime o gotowaniu... w dodatku jeśli zawiera ono elementy ecchi? Twórcy Shoukugeki no Souma przekonali mnie, że takie anime nie tylko może być ciekawe, ale całkiem wciągające. Wszystko dzięki charyzmatycznemu głównemu bohaterowi, ciekawym postaciom drugoplanowym i typowo shounenowym poprowadzeniu fabuły. Tytułowe „kulinarne walki” nie polegają na obrzucaniu się jedzeniem, ale na ciągłych pojedynkach kucharskich. I choć seria jest ewidentnie przesadzona, to trzyma w napięciu i naprawdę potrafi zainteresować. Wspomniane przeze mnie elementy ecchi w ogóle mi nie przeszkadzały – cały ten motyw „foodgazmów” był tak idiotycznie absurdalny, że pozwoliłam go sobie kompletnie zignorować. Z kolei trudno było ignorować narysowane jedzenie, przedstawione tak ładnie i detalicznie, że aż ślinka ciekła. Naprawdę, nie polecam oglądać tego anime bez uprzednio przygotowanego posiłku. W ogóle Shoukugeki no Souma może się poszczycić zaskakująco dobrą animacją – choć seria jest nieco statyczna, to dbałość o szczegóły i śliczna kreska w zupełności to wynagradzają.
Moja ocena: 8/10


Working!!!


Końcowe wrażenia: Ostatni (jak się zdaje) sezon Working okazał się, o dziwo, najlepszy z całej serii. W skomplikowanych relacjach pomiędzy pracownikami restauracji Wagnaria coś wreszcie drgnęło, a potem nagle ruszyło z kopyta. Twórcom udało się wyjątkowo zgrabnie pozamykać wszystkie wątki, zarówno te romansowe, jak i bardziej sensacyjne (o ile poszukiwanie kilku zaginionych – i ciągle się gubiących – bohaterów można tak nazwać). Choć po sezonie drugim miałam wrażenie zmęczenia materiału, to w trzecim gagi na nowo okazały się zabawne. Podsumowując, cała seria Working jest idealną pozycją na długie, jesienne wieczory.
Moja ocena: 7/10


World Trigger


Końcowe wrażenia: Tak jak to było w przypadku Hetalii, nie wyemitowano jeszcze wszystkich odcinków World Trigger, ale jako że seria liczyć ma sobie aż 50 odcinków, których poziom był wyjątkowo równy, nie sądzę, żeby moje zdanie na temat tego anime się zmieniło.
World Trigger jest jak na ostatnie lata serią nietypową – niskobudżetowe shouneny tasiemce nie trafiają się jakoś zbyt często. Szczerze mówiąc, tę serię można określić tylko jako przeciętną. Choć materiał źródłowy okazał się dość interesujący, było go trochę za mało na cztery pełne sezony, w efekcie otrzymaliśmy anime okropnie rozwleczone i rozciągnięte ponad miarę, przez co całe napięcie szlag trafił. W większości odcinków przez kilka pierwszych minut dostajemy przydługie przypomnienie tego, co było wcześniej, na domiar złego twórcy traktują widza jak idiotę i kończą każdy epizod wyjaśnieniem każdego bardziej skomplikowanego zagadnienia czy też nowej broni lub technologii, która się ostatnio pojawiła. Wiem, że docelową widownią tej serii są gimnazjaliści, ale litości... Wszelkie fabularne niedostatki wynagradzają bohaterowie – może nie należą do najoryginalniejszych postaci, ale są bardzo sympatyczni, a że jest ich cała chmara (zwłaszcza tych drugoplanowych), to każdy może wybrać kogoś dla siebie. Z kolei od strony technicznej jest niezbyt dobrze, ale stabilnie. Naprawdę słabej animacji towarzyszy niezwykle przeciętna muzyka – ale choć soundtrack nie był jakiś wybitny, to polubiłam pierwszy opening.
Moja ocena: 6/10

piątek, 2 października 2015

Sezon lato 2015 - końcowe wrażenia (część II)

W drugiej notce o sezonie letnim anime znajdziecie końcowe wrażenia z serii: Gatchaman Crowds insight, Hetalia: The World Twinkle, Kyoukai no Rinne, Makura no Danshi, Ore Monogatari!! i Overlord. Zapraszam do czytania!


Gatchaman Crowds insight 


Końcowe wrażenia: Jak można się było tego spodziewać, drugi sezon Gatchamana nie dorównał pierwszemu. Nadal jest to miły, przygodowy serial o superbohaterach, ale tym razem zabrakło nietuzinkowości, która sprawiła, że pierwsza część pozytywnie mnie zaskoczyła. Główny plot twist sezonu drugiego okazał się nadzwyczaj przewidywalny – wystarczy obejrzeć opening (skądinąd całkiem niezły), żeby wiedzieć, co się stanie i kim będzie główny antagonista. 


Szkoda mi też trochę, że poznani w poprzednim sezonie bohaterowie okazali się bardzo statyczni – ani ich poglądy, ani osobowości nie podlegają żadnej zauważalnej ewolucji, a konflikty wewnątrz drużyny wydają się nieco wymuszone. Nieciekawa okazała się też nowa bohaterka, Tsubasa, która w porównaniu z ekscentryczną Hajime wypada niezwykle blado. Dobrze skonstruowaną postacią – i całkiem nieźle wykorzystaną fabularnie – jest za to Gelsandra.
Moja ocena: 7/10


Hetalia: The World Twinkle 


Końcowe wrażenia: Wprawdzie do końca nowej Hetalii został jeszcze jeden odcinek, ale pozwoliłam opublikować sobie swoje wrażenia, bo wątpię, żeby seria nagle stała się lepsza i moje zdanie się zmieniło.
Nie wiem, jak to się stało, naprawdę nie wiem, ale poprzednie Hetalie były zabawne, dostarczały mnóstwa ciekawostek i przyjemnie się je oglądało, a tymczasem najnowsza część jest po prostu zwyczajnie... nudna. Jak flaki z olejem. Żarty są wciąż te same, nowych pomysłów na gagi jak na lekarstwo, w dodatku jakoś mało ciekawe epizody trafiły na ekran. W efekcie otrzymujemy nijaką papkę... a może to tylko moje wrażenie, bo nigdy jakąś olbrzymią fanką tej serii nie byłam i po tak długiej przerwie seria przestała mi się podobać? Kto wie?
Moja ocena: 2/10


Kyoukai no Rinne 


Końcowe wrażenia: To anime, niestety, srodze mnie rozczarowało. Spodziewałam się sympatycznej serii na miarę Inuyashy albo niepoprawnej komedii pokroju Ranmy ½, a otrzymałam dziecię dwóch wyżej wymienionych, które miało pecha odziedziczyć najgorsze wady mamusi i tatusia. Cechą charakterystyczną mang Rumiko Takahashi są ciekawi, charyzmatyczni protagoniści, tymczasem w Kyoukai no Rinne mamy zamiast bohaterów kłody drewna... choć w przypadku Sakury nawet to określenie nie oddaje nijakości postaci. Przez parę pierwszych odcinków śmieszył mnie humor, ale bardzo szybko okazało się, że w anime pojawiają się trzy-cztery gagi, tak nadmiernie eksploatowane, że pod koniec można było już przewidzieć, który z nich kiedy się pojawi. Narrator, który na początku był zabawny, potem okazał się nużący, bo ciągle powtarzał oczywiste oczywistości z poprzednich odcinków. Na domiar złego w drugiej połowie anime zmieniono opening i ending z całkiem znośnych, przyjemnych piosenek na całkowicie nienadające się do słuchania rzępolenie.
Doszły mnie słuchy, że w następnym roku ma się pojawić kontynuacja – raczej ją sobie odpuszczę, bo już pod koniec tego sezonu wynudziłam się na śmierć.
Moja ocena: 4/10


Makura no Danshi 



Końcowe wrażenia: Chyba naprawdę nie jestem docelowym widzem tego typu produkcji. Idea odsłuchiwania raz w tygodniu, jak przystojni panowie „szepczą mi do snu”, już od początku wzbudzała we mnie raczej kpiący śmiech niż zainteresowanie. Moje odczucia nie zmieniły się w trakcie oglądania, bo... to anime było po prostu głupie. Poza tym panowie mieli naprawdę kiepskie kwestie. W najlepszym wypadku bohaterowie tygodnia byli (nieumyślnie) absurdalnie śmieszni, w najgorszym – wręcz obleśni. Krótko mówiąc, budzili emocje całkiem inne niż powinni. Z kolei na temat muzyki i grafiki powiedzieć można wiele, ale umówmy się, że litościwie spuszczę kurtynę milczenia...
Moja ocena: 1/10


Ore Monogatari!! 


Końcowe wrażenia: Pomysł wyjściowy był naprawdę fajny i oryginalny jak na shoujo: główny bohater (a nie bohaterka!) urodą nie grzeszy, nie ma powodzenia u płci pięknej i choć jest w pierwszej liceum, to wygląda na czterdziestolatka, a tymczasem udaje mu się zdobyć serce ślicznej i uroczej dziewczyny. Gdyby ten pomysł zrealizować w poważniejszych klimatach z elementami komedii, powstałoby coś naprawdę dobrego. Niestety, anime jest potwornie przerysowane, a na domiar złego tak naprawdę nie ma za bardzo na siebie pomysłu. Takeo mógł być po prostu sportowo uzdolniony, nie trzeba było robić z niego wszechpotężnego sportowca, który zarówno wygra turniej judo, jak i uratuje ludzi z płonącego domu i pokona w walce wręcz dzika. W ten sposób bohater stał się parodią samego siebie i wyjściowy pomysł – przekonanie widza, że nie liczy się tylko wygląd zewnętrzny – jakoś gdzieś się w tym wszystkim zgubił. Pomijając okazjonalne spadanie z urwisk bez uszczerbku na zdrowiu, w przeważającej większości przygody głównej pary są typowe dla gatunku: ot, drobne nieporozumienia w związku, ta trzecia, ten trzeci, wspólne spędzanie świąt i obowiązkowe Walentynki i wycieczka na plażę. Co zabawne, najciekawsze wydały mi się odcinki poświęcone drugoplanowym bohaterom. Mimo wszystko Ore Monogatari to bardzo sympatyczna seria shoujo i fani gatunku powinni być kontenci.
Moja ocena: 7/10


Overlord 


Końcowe wrażenia: W ostatnich latach popularne stały się historie o graczach, którzy z pewnych powodów utknęli w grze i nie mogą wrócić do swojego świata. Overlord wpisuje się w ten trend, ale bliżej mu do przygodowego Log Horizon niż do przedramatyzowanego Sword Art Online. Anime okazało się ciekawą przygodówką z dość nietypową „drużyną” bohaterów i ciekawym protagonistą. Choć nie da się ukryć, że Momonga to typowy Gary Stu, tak wszechpotężny, że żaden z przeciwników, którzy staną mu na drodze, nie będzie dla niego wyzwaniem, to jakoś nie da się nie polubić tej postaci. Być może dlatego, że mamy wgląd w jego myśli i widzimy, jak jego prawdziwy (ludzki) charakter różni się od maski, którą przywdziewa, gdy przemawia do podwładnych... Albo dlatego, że jest wielkim liszem i planuje podbić świat tylko dlatego, że może i ma na to ochotę. I choć fabularnie seria pozostawia wiele do życzenia, a animacja jest miejscami naprawdę kulawa, to anime jest bardzo przyjemnym umilaczem czasu.
Moja ocena: 7/10


W trzeciej, ostatniej części moich końcowych wrażeń z sezonu letniego pojawią się moje opinie na temat anime Rokka no Yuusha, Saint Seiya: Ougon Tamashii, Shoukugeki no Souma, Working!!! i World Trigger.