sobota, 17 października 2015

Sezon jesień 2015 - początkowe wrażenia

Wszystko wskazuje na to, że sponsorem jesiennego sezonu anime będzie literka Z jak Znowu Do Oglądania Nadają Się Prawie Wyłącznie Same Kontynuacje. Z drugiej strony na podium wpycha się literka O jak O Rany, One Punch Man! To Trzeba Koniecznie Obejrzeć, Bo Manga Jest Genialna. Tak w sumie to faktycznie nastąpiło jakieś dziwne nagromadzenie anime zaczynających się na literę „o”...
Jak zwykle komentuję tylko serie, które oglądam, bo z jakichś powodów uznałam je za intrygujące. Pełną rozpiskę zaczynających się w tym sezonie anime możecie znaleźć np. tu.


Concrete Revolutio: Choujin Gensou


Opis: Akcja anime toczy się w alternatywnej Japonii z przyszłości, w której obok zwyczajnych ludzi żyje cały przegląd „nadludzi” – począwszy od kosmitów, form życia z alternatywnych światów, duchów i demonów, a skończywszy na cyborgach i magical girls. Kontrolowaniem nadnaturalnych istot i pomaganiem tym, którzy znajdą się w tarapatach, zajmuje się Agencja DS. Superludzi.
Pierwsze wrażenia: Jako pierwsza w oczy rzuca się grafika – a właściwie niezwykle jaskrawa kolorystyka, która podstępnie wgryza się w mózg i wyjada oczy. Gdy przyzwyczaimy się już do tego pstrokatego piekła, możemy zauważyć, że design postaci wzorowany jest na klasyce – bohaterowie wyglądają, jakby ktoś wyciągnął ich z serii z lat osiemdziesiątych, a następnie poddał liftingowi (co, jak przyznam, daje ciekawy efekt). Co mamy dalej? Dalej czeka nas przedstawienie bohaterów i fabuła... Zaraz. Dalej czeka nas szalony pęd po radośnie poszatkowanym scenariuszu odcinka, ponieważ twórcy postanowili nas uraczyć kilkoma scenami „z przyszłości” wplecionymi w epizod. Jak rozumiem, miało to zaciekawić widza i sprawić, że zaintrygowany będzie próbował zrekonstruować wydarzenia, jakie mogły mieć miejsce „pomiędzy”. Efekt jest jednak daleki od oczekiwanego i w najlepszym razie mierny – odcinek był piekielnie chaotyczny, a z powodu podobieństwa postaci i kiepsko zaznaczonych przejść pomiędzy „czasami” trudno było się połapać, o co właściwie chodzi. Ale jako że wyjściowy pomysł, czyli świat, w którym żyje wszystko, co tylko kiedykolwiek pojawiło się w science fiction i fantasy, bardzo mi się podoba, dam temu na razie szansę, choć jak na razie seria jakoś wybitnie wciągająca nie jest.
Status: oglądalne


Dance with Devils


Opis: Ritsuka Tachibana uczęszcza do drugiej klasy akademii Shikou Gakuen. Zwyczajne życie dziewczyny zmienia się z dnia na dzień, kiedy nagle zostaje porwana jej matka... a w to wszystko wplątane zostają piekielnie przystojne diabły, sztuk przynajmniej cztery.
Pierwsze wrażenia: Bardzo przepraszam miłośników adaptacji gier otome, ale ja tych anime naprawdę nie potrafię traktować na serio. No bo kiedy już na wejście otrzymujemy mroczną scenę w mrocznym, gotyckim kościele (?), której towarzyszy wyjątkowo mroczna pieśń, to moją jedyną reakcją jest wyjątkowo szyderczy rechot. Pieśń, rzecz jasna, śpiewana jest w ingriszu i traktuje o mroku, kurtynach, ciemności i mroku... a potem ktoś pyta, gdzie jest grymuar. Ale nie byle jaki grymuar, ZAKAZANY grymuar. Krótko mówiąc, kicz wylewa się z ekranu.
Po obejrzeniu kilku kolejnych scen ogarnęła mnie jednak prawdziwa groza. Oni w tym anime śpiewają. I to co chwilę. Pisząc „oni”, mam na myśli aktorów głosowych podkładających głosy bohaterom – a jeśli ktokolwiek z Was słyszał kiedyś takie wokalne popisy, na pewno rozumie, czemu to takie przerażające. Z drugiej strony, chociaż piosenki śpiewane przez bohaterów to jakiś wyższy poziom abstrakcji, to sam soundtrack nie jest, o dziwo, taki zły.
  Jeśli chodzi o fabułę, to ku mojemu zaskoczeniu jakaś jest tu zarysowana i po pierwszym odcinku wydaje się, że nie będzie ona tylko i wyłącznie pretekstem do wprowadzenia wątków romansowych, ale twórcy naprawdę poświęcą jej trochę czasu. Rzecz jasna, harem głównej bohaterki jest już jednoznacznie określony. Na mój własny użytek sklasyfikowałam panów jako: oziębłego idealnego księcia, wysportowanego lowelasa, zniewieściałego lalusia z różą i introwertycznego psychopatę. A, gdzieś tam plącze się jeszcze starszy brat, ale mam nadzieję, że on do haremu nie dołączy, brrrr. Z kolei główna bohaterka tak jakby ma jakiś charakter... ciekawe tylko, jak szybko zostanie z tego wyleczona.
Status: beka sezonu


Garo: Guren no Tsuki


Opis: Miasto Heinan-kyou, stolica i centrum kultury arystokracji, jest strzeżone przez silną duchową barierę... a przynajmniej tak wszyscy sądzą. Tak naprawdę rządowi magowie onmyouji są w stanie bronić tylko samego pałacu, a w uboższych dzielnicach każdej nocy terror sieją potwory zwane „horrorami”. Istnieje jednak grupa bohaterów broniących zwykłych ludzi.
Pierwsze wrażenia: Pierwsze Garo kupiło mnie bardzo sympatycznymi postaciami i nietypowym światem przedstawionym (wzorowanym na Hiszpanii), choć komputerowa animacja straszyła niesamowicie. Tym razem akcja anime toczy się w innym czasie i miejscu (jedna z japońskich epok), mamy też innych bohaterów. Jak to się sprawdza? Powiem szczerze, że średnio. W przeciwieństwie do pierwszego Garo tu mamy do czynienia ze zgraną drużyną bohaterów. Są to: niecałkiem kompletny (bo sam nie może „obudzić” pierścienia) rycerz Makai, alchemiczka Abe no Seimei (Abe jest tu kobietą, bo czemu nie?), a także małoletni pomagier, który – jak większość dzieciaków w anime – piekielnie irytuje. Protagoniści wydają się niezwykle sztampowi i dość nudni... może kiedy dowiemy się o nich czegoś więcej, zyskają w moich oczach, ale na razie są mi kompletnie obojętni. Brakuje mi też wyraźnie zarysowanej fabuły: wszystko wskazuje na to, że bohaterowie będą głównie zabijać potwory i walczyć z głównym złym, a przecież siłą napędową poprzedniego sezonu były wątki osobistych tragedii bohaterów. Jeśli zaś chodzi o stronę techniczną, to tym razem komputerowa animacja zbroi wygląda nieco lepiej... a może się po prostu do niej przyzwyczaiłam?
Status: oglądalne


K Return of Kings


Opis: Drugi sezon anime o siedmiu kolorowych Królach, z których każdy posiada supermoce i własny klan, który w te moce wyposaża.
Pierwsze wrażenia: Na początek trzeba zaznaczyć, że bez znajomości pierwszego sezonu i filmu (zwłaszcza filmu!) nie ma co oglądać tego anime, bo wydarzenia, które teraz widzimy, są bezpośrednimi następstwami tych pokazanych w poprzednich produkcjach.
Już od kilku pierwszych sekund początkowego odcinka czuć klimat poprzedników, za co z pewnością odpowiadają znane już nam sztuczki z grafiką i animacją: dziwne kolory oraz zabawy perspektywą i pracą kamery. Nie da się nie zauważyć, że budżet aż się wylewa z ekranu. Odcinek rozpoczyna się od powiewu nostalgii, bo początkowe sceny przedstawiają walkę poprzedniego Czerwonego Króla z Królem Niebieskim. Jest oczywiście przebojowo, widowiskowo i fanserwiśnie (i mam tu na myśli zarówno fanserwis dla pań, jak i dla panów – serio, niech ktoś da tej biednej Awashimie porządniejsze ubranie, bo aż żal patrzeć). Następnie wracamy do teraźniejszości, gdzie słudzy Zielonego Króla próbują w środku miasta wysadzić Kuroha i Neko, po czym prowokują Homrę i Scepter 4, co kończy się kolejną walką. Pod koniec odcinka mamy za to starego dobrego znajomego, który postanawia wreszcie wrócić... Możliwe więc, że w następnym epizodzie doczekamy się w końcu jakiejś fabuły.
Podsumowując: jest kolorowo, ładnie i fazowo. Na pewno będę oglądać dalej.
Status: kredyt zaufania


Noragami Aragoto


Opis: Dalszy ciąg przygód boga-nieudacznika Yato, jego Świętej Broni i ich przyjaciółki – Hiyori. Tym razem twórcy anime na warsztat wzięli wątek sporu z Bishamon, boginią wojny.
Pierwsze wrażenia: Jako pierwszy w oczy – a raczej w uszy – rzuca się obłędny opening, który utrzymany jest w tym samym stylu co piosenka czołowa z poprzedniej serii. Pod względem technicznym anime dalej trzyma poziom: animacja jest płynna, a tła bogate w szczegóły. Pierwszy odcinek stanowi niejako przypomnienie, kto, jak, czemu i po co. Yato zajmuje się sprawą tygodnia: tym razem nasz bóg od wszystkiego zostaje wynajęty jako tymczasowa niańka, co kończy się, jakżeby inaczej, walką z demonem (Serio, ludzie, nigdy nie umieszczajcie lustra koło dziecięcego łóżeczka. Nigdy.). Choć Yato jest, jak zwykle zresztą, absolutnie uroczy, to dużo ważniejsze rzeczy zaczynają dziać się w domu bogini Bishamon. Dostajemy więc fajne przypomnienie najważniejszych postaci, a zarazem zarysowany zostaje główny wątek tego sezonu. Tych, którzy jeszcze z tą serią nie mieli do czynienia, odsyłam jednak do poprzedniego Noragami, a ja z  pewnością będę oglądać dalej.
Status: duży kredyt zaufania


One Punch Man 


Opis: Posłać każdego wroga do piachu jednym tylko ciosem – o tym marzy chyba każdy parający się wykorzenianiem zła superbohater. Umiejętność taką posiada Saitama, który, choć wygląda na zwykłego przeciętniaka z tłumu, potrafi powalić każdego złoczyńcę. A nawet superzłoczyńcę. A nawet supersuperzłoczyńcę. Nieprzyjemną konsekwencją tej nadzwyczajnej zdolności jest jednak wszechogarniająca nuda. Trudno bowiem rozkoszować się walką, kiedy wystarczy jeden cios i przeciwnik już gryzie ziemię. Czy Saitamie uda się w końcu znaleźć oponenta, który będzie dla niego wyzwaniem?
Pierwsze wrażenia: Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaawwwwwwwwww! Na tym w zasadzie mogłabym skończyć ten wpis, ale trochę mimo wszystko nie wypada. Jestem nieuleczalnym fangirlem mangi, powinnam więc w sumie spróbować przekonać innych, że warto oglądać, prawda?
Pierwszą zaletą tego anime jest grafika. Tak dobrze zanimowanej serii telewizyjnej nie widziałam nigdy – i zapewne długo jeszcze nie zobaczę. Każda scena ocieka budżetem, walki są niezwykle dynamiczne. Warto obejrzeć tę serię choćby po to, by zobaczyć, jak bohater po kolei rozkwasza wszystkich przeciwników, bo każda sekunda animacji to uczta dla oczu. Zresztą animatorom udało się zrobić coś absolutnie genialnego: użyli animacji, by oddać przerysowanie walk i pobawić się schematami typowymi dla produkcji superbohaterskich.
Kolejną zaletę stanowi muzyka. Choć opening i ending nieszczególnie mnie porwały, to sountrack idealnie oddaje klimat mangi. Poza tym zróżnicowanie podkładu muzycznego jest jednym ze sposobów wywołania komizmu w tym anime. Bo nie da się ukryć, że największym atutem One Punch Mana jest humor wynikający z gry z wyznacznikami gatunku. Saitama zaczyna w punkcie, do jakiego protagoniści shounenów zazwyczaj dochodzą po wielu żmudnych treningach, walkach i fillerach, dlatego tym razem widzimy, jak to nie główny bohater, a przekonani własnej wszechmocy wrogowie dostają tęgi łomot. Obserwowanie, jak ci biedacy się starają, jest naprawdę zabawne.
Wiem, że nie jestem tutaj obiektywna, bo One Punch Man to jedna z moich najukochańszych mang. To anime zapewne posiada jakieś wady, ale zupełnie nie potrafię ich dostrzec.  
Status: pewniak sezonu


Osomatsu-san


Opis: Remake slapstickowej komedii z lat sześćdziesiątych XX wieku, opowiadającej o sześcioraczkach Matsu.
Pierwsze wrażenia: Jest to anime, którego omal nie przeoczyłam w natłoku nowości z racji bardzo niezachęcającej grafiki reklamującej. Po obejrzeniu pierwszego odcinka przekonałam się jednak, że mam do czynienia z jednym z najlepszych anime tego sezonu. Bo jak osiągnąć sukces, uwspółcześniając bardzo starą serię? Wystarczy zatrudnić jako reżysera Youichiego Fujitę, czyli pana, który zajmował się m.in. Gintamą.
Gintamowe wpływy czuć zresztą już od pierwszych kilku sekund, kiedy to bohaterowie uświadamiają sobie, że są znowu w telewizji, po czym stwierdzają, iż zrobią wszystko, by ich anime było lepsze, nowocześniejsze i w ogóle bardziej pro. Efekty ich wysiłków trzeba zobaczyć na własne oczy, bo tego nie da się opisać słowami. Przez cały odcinek ryczałam ze śmiechu jak głupia i jestem tylko ciekawa, co zaserwowane zostanie w kolejnych. I jeszcze ci seiyu grający głównych bohaterów... takiej prawdy sław naraz dawno nie widziałam. Nawet jeśli następne gagi okażą się mniej śmieszne, będę oglądać choćby dla samych Hiroshiego Kamiyi i Takahiro Sakuraia.
Status: duży kredyt zaufania


Owari no Seraph 2


Opis: Drugi sezon anime o nastolatkach w wojsku walczących z przystojnymi wampirami w świecie post-apo.
Pierwsze wrażenia: Tak właściwie to jest druga połowa serii, a nie nowy sezon, więc pewnie nie doświadczymy nic nowego. Czyli innymi słowy, dostaniemy fajny pomysł na świat przedstawiony i jego kulejącą realizację, zepsutą przez nagromadzenie mroku i dramatów. No ale ponoć teraz anime dotrze do tej części mangi, która jest lepsza i nie tak sztampowa… tak przynajmniej twierdzą ci, co ją czytali. Ja tam uważam, że wystarczy, jak będzie dużo Gurena, a reszta mnie nie interesuje. Odcinek pierwszy trochę mnie jednak zaskoczył: po rewelacjach z końcówki poprzedniego sezonu główny bohater, Yuu, nie biega już jak oszalały, wrzeszcząc, że zabije wszystkie tytany wampiry, ale zachowuje się tak jakby dojrzalej… Niestety, z kolei całe jego otoczenie, ze szczególnym uwzględnieniem wojskowych szych, zaczyna w swoim postępowaniu przejawiać niezwykłą głupotę, co nie wróży zbyt dobrze.
Status: oglądalne (ale dryfujące w stronę beki sezonu)


Owarimonogatari


Opis: Kolejne (które to już?) anime z cyklu Monogatari. Z jaką osobliwością przyjdzie się tym razem zmierzyć Araragiemu?
Pierwsze wrażenia: Już od pierwszych sekund widać, że anime robi Shaft, i w sumie to wielka zaleta. Cieszy mnie, że mimo tylu sezonów charakter serii i jej specyficzny styl w ogóle się nie zmieniają. Sezon zaczyna się wciągająco i z przytupem, a historia przedstawiona w pierwszym odcinku naprawdę zaciekawia. Choć, jak to bywa w tej serii, mieliśmy do czynienia głównie z dialogiem dwóch osób, to odcinek (dłuższy niż zwyczajowe 20 minut) minął mi nie wiedzieć kiedy. W dodatku praktycznie nie uświadczyłam fanserwisu i powiem, że dzięki temu dużo lepiej mi się oglądało. Trudno mimo wszystko coś nowego napisać o anime, które miało już tyle sezonów. Ta część definitywnie nie jest dla osób, które chcą zapoznać się z Monogatari, a fanom i tak nie trzeba polecać.
Status: kredyt zaufania


Sakurako-san no Ashimoto ni wa Shitai ga Umatteiru 


Opis: Shoutarou Tatewaki, licealista z miasta Asahikawa na wyspie Hokkaido, spotyka Sakurako Kujou, specjalistkę w badaniu kości, i pomaga jej podczas wielu dziwnych spraw.
Pierwsze wrażenia: Jest to kolejna już w tym sezonie naprawdę ładna seria – żywe, ale stonowane kolory, przyjemna dla oka kreska i trzymająca poziom animacja każdemu powinny przypaść do gustu. Zapowiada się całkiem niezła seria kryminalna oparta na motywach podobnych do tych z serialu Kości. Pierwszy odcinek służy tradycyjnie do zarysowania relacji między postaciami i nakreśleniu ich charakterów. Muszę przyznać, że strasznie mi się podoba dwójka głównych bohaterów. Wprawdzie jest to dość typowy duet (piękna kobieta i jej nastoletni pomagier), ale nikt nie próbuje tu wprowadzić jakichś niezdrowych relacji. Widać, że protagoniści po prostu się przyjaźnią i na wątki romantyczne nie ma co liczyć. Poza tym główny bohater mimo młodego wieku ma głowę na karku, nie daje się stłamsić swojej ekscentrycznej przyjaciółce i w sytuacjach nietypowych (takich jak odnalezienie ludzkich szczątków) reaguje tak, jak zareagowałby każdy normalny, trzeźwo myślący człowiek. Seria prawdopodobnie postawi na schemat „sprawy tygodnia”, ale wydaje mi się, że mimo wszystko warto oglądać.
Status: kredyt zaufania


Shingeki! Kyojin Chuugakkou


Opis: Komedia szkolna będąca parodią Ataku Tytanów.
Pierwsze wrażenia: Moda na Shingeki no Kyojin trochę już przycichła, ale w oczekiwaniu na kolejny sezon odpowiedzialne za animowaną wersję studio postanowiło zekranizować narysowaną przez zupełnie innego autora parodio-komedię, której akcja toczy się w szkole. No bo czemu nie, prawda? W końcu pieniądze same się nie zarobią. Ku mojemu zdziwieniu seria okazała się całkiem niezła, a pierwszy odcinek to totalna psychodela połączona z nabijaniem się z typowych motywów komedii szkolnej. Jako że nikt nikomu nie musi płacić za łamanie praw autorskich, animatorzy mogą dowolnie nawiązywać do ujęć z oryginału, co rzecz jasna wykorzystano z powodzeniem w openingu. Szkoda tylko, że zrezygnowano z piosenki Guren no Yumiya, byłoby jeszcze bardziej fazowo. Kolejną zaletą jest zatrudnienie tych samych seiyu i wykorzystanie starego soundtracku, co w połączeniu z projektami postaci w wersji chibi wypada naprawdę obłędnie. Podobają mi się też smaczki typu puszczenie fragmentu z oryginalnego anime na ekranie telewizora, który widać gdzieś tam w tle podczas rozmowy postaci.  
Status: oglądalne


Subete ga F ni Naru 


Opis: Genialna programistka Shiki Magata od dzieciństwa żyje w odosobnieniu w ośrodku badawczym na pewnej odizolowanej od reszty świata wyspie. Profesor nadzwyczajny z Uniwersytetu Nagono, Souhei Saikawa, i studentka Moe Nishinosono chcą spotkać Shiki osobiście, udają się więc do ośrodka. Zostają jednak wplątani w morderczą grę...
Pierwsze wrażenia: Lubię takie horroro-kryminały, ale po zeszłosezonowym anime Ranpo Kitan, którego nie zdołałam zmęczyć, jestem dość ostrożna w okazywaniu entuzjazmu. Wszystko wskazuje jednak, że Subete będzie serią o dużo lepszą niż nieszczęsna próba „unowocześnionej” adaptacji przygód japońskiego Sherlocka. W każdym razie anime zaczęło się nieźle, od pomysłowego pod względem graficznym openingu, a dalej jest jeszcze lepiej. Ogromną zaletą są dorosłe postacie o w pełni ukształtowanych osobowościach, bardzo dobrze zarysowanych już na samym początku. Nawet zakochana studentka wzbudziła moją sympatię, choć w sumie powinna nietęgo irytować. Podobają mi się też dialogi, ciekawe i przemyślane. Widać od razu, że anime jest adaptacją najprawdziwszej powieści. Choć jak na razie bohaterowie tylko i wyłącznie rozmawiali, a główny wątek został ledwo zasygnalizowany i jeszcze nie wiadomo, co się z tego pomysłu wykluje, to jestem dobrej myśli. Być może otrzymamy wreszcie anime kryminalne, które nie będzie obrażać inteligencji dorosłego widza?
Status: kredyt zaufania


Young Black Jack 


Opis: Rok 1968, kiedy to światem wstrząsnęły wojna w Wietnamie i protesty studenckie. W tych pełnych niepokoju czasach na uniwersytet medyczny uczęszcza młody mężczyzna o czarno-białych włosach i bliźnie na twarzy. Dzięki nadzwyczajnym umiejętnościom w operowaniu jest w stanie dokonać wielu medycznych cudów. Oto początek historii mężczyzny znanego później jako Black Jack.
Pierwsze wrażenia: Wstyd się trochę przyznać, ale nie oglądałam wcześniej niczego związanego z Black Jackiem ani nie czytałam mangi Osamu Tezuki. Mam jednak nadzieję przekonać się do tej serii, dlatego postanowiłam sięgnąć po prequel – oryginału znać nie trzeba, żeby zrozumieć, co się dzieje. Co mi się spodobało w pierwszym odcinku? Przede wszystkim mocno zaznaczone tło historyczne, które nie tylko ma sugerować „dawność”, ale wyraźnie wpływa na działania bohaterów. Poza tym na pierwszy plan wysunęły się problemy etyczne, co jest ciekawą odmianą po tych wszystkich jednoznacznych moralnie obronach wszechświata z innych obecnie wychodzących serii. Z drugiej strony konstrukcja odcinka była prosta jak konstrukcja cepa, co prawdopodobnie jest cechą charakterystyczną całego Black Jacka. Mam też pewne wątpliwości co do kreski: razi trochę wyidealizowany wygląd głównego bohatera (kreowanego tu na bishounena), zwłaszcza w kontraście z groteskową wręcz kreską, którą rysowane są postacie dalszoplanowe. Denerwowała mnie też trochę teatralność w przedstawieniu protagonisty, szczególnie widoczna w przerysowanym openingu. Niemniej jednak anime zapowiada się niezwykle ciekawie, na pewno więc będę oglądać dalej.
Status: kredyt zaufania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz