sobota, 19 października 2013

Sezon anime jesień 2013

Sezon jesienny anime powoli się stabilizuje – wszystkie interesujące mnie nowości miały już swoje premiery, zdążyłam więc wyrobić sobie wstępne opinie na temat każdej z nich. Jako że z poprzednich sezonów zostały mi do oglądania jedynie tasiemce (One Piece, Hunter x Hunter, Saint Seiya Omega i Uchuu Kyoudai) oraz wychodzące od lipca Monogatari Series: Second Season, mam sporo czasu na oglądanie nowych serii, których – jak każdej jesieni – jest multum.


Kyoukai no Kanata

Wszystko wskazuje, że obecny sezon upłynie pod znakiem szkolnych shounenów z supermocami, do których można zaliczyć Kyoukai no Kanata, Strike the Blood i Tokyo Ravens. Pierwsza z tych serii, najnowsze dziecko KyonAni, zachwyca piękną grafiką i animacją (co – zważywszy na studio – chyba nikogo nie dziwi), choć konwencja „moe, ale tym razem z akcją” nie dla każdego będzie zjadliwa. Być może nie należy liczyć na fabularne fajerwerki, ale bohaterowie są całkiem sympatyczni, mają spory potencjał i jak na razie żadnego z nich nie mam ochoty zamordować tępym narzędziem.

Kolejna seria – Strike the Blood – rozkręca się dość powoli. Pierwszy odcinek wypadł nudnawo, na szczęście pod koniec drugiego zrobiło się ciekawiej. Mimo wszystko podczas oglądania miałam wrażenie, że gdzieś już to wszystko widziałam – niby wszystko oryginalne, a i tak da się wyczuć, że nad serią nie tylko unosi się duch Toaru Majutsu no Index, ale wręcz ktoś wyciął z tamtego anime kilka ważnych narządów i przeszczepił do Strike the Blood, dokonując tylko niezbędnych operacji plastycznych. Być może to tylko tymczasowe wrażenie spowodowane podobną kreacją głównego bohatera i światem o przybliżonych realiach... ale odgrzewane kotlety nigdy nie smakują tak dobrze jak świeżo usmażone.

Z kolei Tokyo Ravens odstrasza nieładnymi projektami postaci (Serio, gdzie oni mają te usta? Jeszcze trochę niżej i odpadną im podbródki...) i nachalną animacją komputerową podczas walk. Po pierwszym odcinku niewiele da się powiedzieć o fabule, ale zapowiada się nawet ciekawie, a i bohaterowie nie dają sobie w kaszę dmuchać. Anime do oglądania się nadaje, ale hitem sezonu raczej nie będzie.

Do serii szkolnych można by zaliczyć także Kill la Kill... o ile tę szaloną nawalankę z wyraźnymi inspiracjami z amerykańskich kreskówek można do czegokolwiek zaliczyć. Twórcy tego zwariowanego widowiska postanowili nie bawić się w podchody: anime jedzie na schematach tak wyświechtanych, że nie da się ich już traktować poważnie. W tym szaleństwie jest jednak metoda, a gargantuicznie wyolbrzymione klisze pożenione z absurdalną komedią wydają się jak na razie zdawać egzamin. Anime już od pierwszych chwil rusza z przytupem, wrzucając widza w swój szalony świat, a potem jest jeszcze bardziej fazowo. Przerażająca szkoła, w której mundurki dają noszącemu nadnaturalne moce, i walcząca z systemem główna bohaterka przywdziewająca uniform jeszcze bardziej złowrogi, a na domiar złego gadający? Czemu nie. Na trzeźwo by się nie dało, ale w takiej konwencji jak najbardziej się sprawdza. Jak na razie jedynym minusem tego anime jest zbytnie epatowanie ecchi.


Kill la Kill


Skoro już jesteśmy przy seriach szalonych, to nie można zapomnieć o anime Kyousou Giga, które po emisji jednego odcinka ONA w 2011 i 5 krótkich specjali w 2012 roku wreszcie doczekało się serii telewizyjnej. Ponownie możemy zanurzyć się w zwariowanym świecie Lustrzanej Stolicy i wyruszyć wraz z Koto na poszukiwania tajemniczego Czarnego Królika. Już pierwszy odcinek sporo wyjaśnia i przybliża nam początki tego niezwykle kolorowego świata. Ciekawa jestem, co jeszcze zaserwują nam twórcy.

Do serii bawiących się konwencją zaliczyć można także Galilei Donna – po pierwszym odcinku trudno jest wiele powiedzieć o fabule poza tym, że olbrzymi statek powietrzny wyglądający jak złota rybka, sterowany przez małą dziewczynkę i niszczący okręty wrogich piratów stanowi pomysł tak absurdalny, że aż genialny. Jeśli dodać do tego śliczną grafikę i przeuroczych już w pierwszym odcinku bohaterów, to anime z pewnością wydaje się jednym z pewniaków sezonu.

Kolejnym pewniakiem jest Samurai Flamenco – opowieść o chłopcu, który zawsze chciał być superbohaterem, i policjancie obserwującym nieudolne starania protagonisty. Niech mnie kule biją, jeśli wiem, o czym to anime naprawdę będzie – już pierwszy odcinek nieco pod tym względem zaskakuje, a mam podejrzenia, że również i ta seria będzie bawić się konwencją. Póki co postaci wydają się sympatyczne, grafika również przypadła mi do gustu.

Samurai Flamenco

Mieszane uczucia mam za to do Log Horizon, już przed premierą ochrzczone przez fandom wielką zrzyną z Sword Art Online. Pomimo podobnych założeń świata – gracze uwięzieni w grze, z której nie da się wylogować – seria wydaje się mieć jednak spory potencjał. Już samo wyrzucenie z anime całej charakteryzującej SAO traumatycznej otoczki i do bólu przesadzonej dramaturgii związanej z potwornym nieszczęściem, jakie spotkało graczy, jest strzałem w dziesiątkę. Jeśli dodamy do tego inteligentnego i myślącego bohatera (to rzadkość!), seria może okazać się naprawdę dobra. Problem polega jednak na braku jakiegokolwiek wątku przewodniego – być może zmieni się to w dalszych odcinkach, ale jeśli twórcy postawią na fabułę epizodyczną, potencjał zakisi się we własnym sosie.

W tym sezonie można obejrzeć także trochę okruchów życia. Należy do nich przede wszystkim Gingitsune – młodsza i dużo brzydsza graficznie siostra Natsume Yuujinchou. Seria opowiada o młodej kapłance i jej perypetiach związanych z posiadaniem nadnaturalnych mocy. Zdaje się jednak, że w przeciwieństwie do Natsume skupiać się będzie bardziej na relacjach protagonistki ze szkolnymi przyjaciółmi niż na wątkach youkai.

Wątki fantastyczne zawiera także Nagi no Asukara, które jednak nie będzie raczej (jak powyższe anime) okruchami życia z elementami komedii, ale pójdzie w stronę dramatu i romansu. Jak na razie nie jestem przekonana do bohaterów tej serii – wydają się zbyt dziecinni i irytujący w swoich zachowaniach, ale postanowiłam dać temu anime szansę, bo pewne zawarte w nim koncepcje (choćby podwodne miasto i jego mieszkańcy) naprawdę mi się podobają. Swoją drogą, gdyby design wszystkich głównych postaci przypominał wygląd Uroko-sama, to serię oglądałoby się tysiąc razy przyjemniej.

Z okruchów życia najlepiej wypada Golden Time – komedia romantyczna o (o dziwo!) studentach prawa. Daję temu anime olbrzymi kredyt zaufania, bo ma ciekawych bohaterów, a elementy komiczne naprawdę śmieszą. Denerwuje mnie tylko projekt postaci głównego bohatera, który wygląda trochę zbyt młodo i niepoważne. Ale taki drobiazg da się przeżyć.

Golden Time

W sezonie jesiennym pojawiły się trzy kontynuacje oglądanych przeze mnie wcześniej anime, a wśród nich najbardziej przeze mnie wyczekiwany, absolutny must-to-watch sezonu: Magi: The Kingdom of Magic. Pierwsze dwa odcinki nastawiły mnie pozytywnie (choć animacja szwankuje i postaci często dostają nagłego zeza) – mam tylko nadzieję, że tym razem obędzie się bez niepotrzebnych zmian, które moim zdaniem zabiły finał pierwszego sezonu.

Kontynuacji doczekało się także Phi Brain: Kami no Puzzle – opierająca się na sprzedaży gier i gadżetów kampania reklamowa w Japonii musiała odnieść spory sukces, skoro to anime dostało trzeci sezon. Seria nie jest jakaś wybitna, ale podejrzewam, że oglądanie kolejnych przepełnionych patosem odcinków o walce z Mrocznymi Organizacjami, które chcą przejąć władze nad światem za pomocą puzzli i zagadek, ponownie przysporzy mi sporo frajdy z powodu niezamierzonej fazy.

Ostatnim oglądanym przeze mnie anime jest Little Busters: Refrain. Postanowiłam dać drugą szansę tej kiepsko ocenionej przeze mnie serii tylko dlatego, że chcę się dowiedzieć, o co, u licha, chodzi z tym zagadkowym światem. Może jakoś przeboleję te kilkanaście (lub kilkadziesiąt) odcinków z niedorozwiniętymi umysłowo bohaterkami – zwłaszcza że niektóre z pozostałych postaci są sympatyczne.


Magi: The Kingdom of Magic

Obejrzałam także pierwsze odcinki Coppelion, BlazBlue: Alter Memory i Diabolik Lovers. Co do pierwszego – miałam nadzieję na solidne postapo, a dostałam przygłupawe zmodyfikowane genetycznie licealistki na pikniku w strefie skażenia radioaktywnego. Nie polecam, chyba że ktoś chce się zanudzić na śmierć, oglądając kawaii dziewuszki.

Z kolei BlazBlue okazało się reklamą gry. Przydługawe i nudne wyjaśnienia mechaniki świata w pierwszym odcinku, główny bohater noszący najwyraźniej cosplay Vasha z Triguna i schematy, schematy, schematy... Mroczna przeszłość, amnezja, mutacja, supermoce, konflikt między rodzeństwem, pozbawieni charakteru i jakiejkolwiek wiarygodnej motywacji psychopaci, loli i o-jakże-zbuntowany-i-niezrozumiany-główny-bohater wymieszane razem i polane gęstym sosem absolutnej powagi to jednak dla mnie za dużo. Pierwszy odcinek to bełkot, z którego nie idzie nic zrozumieć, chyba że jest się fanem gry. Nie mówiąc już o tym, że protagoniście w ciągu pierwszych kilku minut spadły na głowę trzy dziewczyny – trzykrotne wykorzystanie tego samego chwytu w takim krótkim czasie to już czysta bezczelność i lenistwo ze strony twórców. Krótko mówiąc – oglądać się tego nie dało.

Jeszcze gorzej wypadło Diabolik Lovers – kolejna adaptacja gry otome. W tym przypadku oprócz typowej dla gatunku beznadziejnej bohaterki dostajemy całe stadko wampirzych biszy... Muszę przyznać, że dawno żadne anime nie wywołało u mnie takiego niesmaku. Nie wiem, komu mogą podobać się takie obrzydliwe sadystyczno-masochistyczne relacje pomiędzy bohaterami (ocierające się wręcz o gwałt), ale ja podziękuję za dalszy seans. To jest tak niesmaczne, że nie da się tego oglądać nawet jako niezamierzonej komedii.

Podsumowując: pomimo że zawiodłam się na trzech seriach, sezon jesienny zapowiada się całkiem nieźle. Wprawdzie nie wyłonił się na razie absolutny hit, ale jest kilka bardzo obiecujących anime, które będę z przyjemnością oglądać.

Miłe złego początki

Blog ten powstał jako kontynuacja Truposzarni (link obok), która z racji moich ograniczeń czasowych i licznych turbulencji technicznych została przeze mnie jakiś czas temu zawieszona.

Ponieważ jednak przyroda nie lubi pustki, postanowiłam powrócić jeszcze raz ze szlachetną inicjatywą wylewania w Internet moich przemyśleń na temat anime, mang i książek - tym razem na bardziej przyjaznej dla użytkownika domenie. Mam nadzieję, że weny mi nie braknie i Mangowisko wytrwa dłużej niż Truposzarnia, niechodpoczywawpokoju.

Zapraszam do czytania!

PS Wygląd bloga jest na razie roboczy.