Z racji, że blog od dawna zieje pustką, a minie jeszcze troszkę czasu, zanim zacznę opisywać serie zakończone w sezonie zimowym (można się spodziewać opóźnień z powodu Pyrkonu) i rozpoczynające się w wiosennym, postanowiłam wrzucić napisaną już parę lat temu recenzję anime Tiger & Bunny. Tak jakoś wyszło, że tekst nigdzie nie został opublikowany, a szkoda, żeby się marnował.
Tiger & Bunny
Jak świat światem, superbohaterowie nigdy nie mają lekko.
Nadnaturalne moce utrudniają im normalne życie, w dodatku herosom często brakuje
czasu dla rodziny i przyjaciół. Wskaźnik przestępczości pomimo ciągłych
wysiłków nie spada, a typy spod ciemnej gwiazdy prześcigają się w pomysłach,
jak by tu jeszcze bardziej utrudnić i tak już niełatwe życie obrońców
sprawiedliwości. Na domiar złego uratowani ludzie rzadko okazują wdzięczność, a
zwykła policja wcale nie traktuje superbohaterów jak pomocników, zwykle
oczerniając ich i ścigając jak zwykłych bandytów. W dodatku firmy
ubezpieczeniowe co i rusz wszczynają procesy w sprawie zniszczeń materialnych,
spowodowanych podczas akcji ratunkowych, irytując tym sponsorów, i tak już
zdenerwowanych nie dość długim zaprezentowaniem nazwy ich firmy na ekranie
telewizorów... Zaraz, zaraz, że co?
Właśnie z takimi problemami muszą mierzyć się bohaterowie
anime Tiger & Bunny,
superbohaterowie z miasta Sternbild, którzy walczą ze złoczyńcami w ramach
popularnego reality show. Chyba nic
bardziej nie utrudnia łapania przestępców niż konieczność dobrego zaprezentowania
się przed widzami, pokazania na ekranie nazwy sponsora przez odpowiednio długi
czas i jak największego minimalizowania wszelkich zniszczeń. Z tym ostatnim spory
problem ma tytułowy bohater serii, Wild Tiger, którego nieprzemyślane działania
powodują stratę kolejnego sponsora i upadek na ostatnie miejsce w dorocznym
rankingu superbohaterów. Producenci programu telewizyjnego postanawiają dać mu jednak
ostatnią szansę i wyznaczają go na opiekuna i partnera nowego herosa,
Barnaby’ego Jr. Brooksa. Od tej pory Tiger, obrońca sprawiedliwości starej
daty, musi działać ramię w ramię z młodym geniuszem, który ma całkiem inne
poglądy na walkę ze złoczyńcami.
Muszę przyznać, że seria zaciekawiła mnie swoją
nietypowością. Sam pomysł ze sponsorami jest genialny w swej prostocie, a przy
tym bardzo oryginalny. Na kombinezonach superbohaterów nie widzimy bowiem jakiś
spreparowanych nazw, ale znaki markowe prawdziwych firm, takich jak Pepsi czy
Bandai. Nazwy i znaki graficzne, które w anime nierzadko umieszczane są tu i
ówdzie jako kryptoreklamy, tym razem zostały użyte całkiem jawnie, co jest
bardzo ciekawym złamaniem schematu i puszczeniem oczka do widza.
Tiger & Bunny
to niejako „show w show” – a takie założenie fabularne niesie ze sobą olbrzymi
potencjał, który twórcom serii w znacznym stopniu udało się wykorzystać. Anime
porusza temat gry pozorów, jaką muszą stosować bohaterowie przed telewizyjnymi kamerami,
często kłócącej się z ich prawdziwymi pobudkami. Te ostatnie są zresztą bardzo
zróżnicowane – niektórzy uczestnicy biorą udział w programie, by walczyć ze
złem i dzięki swoim nadnaturalnym mocom pomagać zwykłym ludziom, inni narażają
życie dla sławy, a niektórzy szukają zemsty za dawne krzywdy. Trzeba przyznać,
że ukazanie superbohaterów od ich drugiej, mało heroicznej strony,
przedstawienie ich zwykłych, ludzkich rozterek i często bardzo przyziemnych
motywacji to jeden z najlepszych pomysłów serii. Dodatkowym plusem jest dla
mnie to, że mimo niewątpliwej dramatyczności niektórych wątków twórcy nie
uderzają w patetyczny ton. Mimo wszystko seria ma charakter zdecydowanie
komediowy – a jest to humor, który nieraz potrafi setnie ubawić.
Siłą napędową anime są jednak postacie – gromadka
pełnokrwistych bohaterów o barwnych charakterach. Nie sposób ich nie polubić, a
chęć poznania ich dalszych losów przykuwa widza do telewizora. Główny bohater,
Wild Tiger (prywatnie Kotetsu T. Kaburagi), to heros starej daty, któremu
ciężko się odnaleźć w świecie show biznesu. Ma problemy ze sponsorami,
wynikające ze specyficznego poglądu na cały superbohaterski interes (nieważne,
co zniszczysz, ważne, że kogoś uratujesz). Kotetsu zwraca na siebie uwagę
przede wszystkim tym, że w przeciwieństwie do większości protagonistów anime nie
jest nastolatkiem, ale mężczyzną po czterdziestce. Poza tym to przemiły,
przyjacielski, choć nieco fajtłapowaty facet, który najpierw robi, potem myśli.
Jest typowym zapracowanym superbohaterem, ratującym świat kosztem relacji z
rodziną. Ma jednak i spore wady: nie potrafi odmówić innym, wtrąca się w cudze
sprawy, a sam nie pozwala sobie pomóc, nawet gdy ma poważne tarapaty.
Z kolei Barnaby (żartobliwie przezywany przez Tigera „Bunnym”)
to młody, przystojny idol i bożyszcze nastolatek, a w dodatku typ
intelektualisty, który chłodno kalkuluje wszystkie za i przeciw, zanim ruszy do
akcji. Jego nadrzędnym celem jest zemsta za śmierć rodziców – aby odnaleźć ich
mordercę, jako jedyny z Herosów nie kryje swojej twarzy i personaliów. W czasie
serii przechodzi pewną ewolucję i z zimnokrwistego samotnika staje się osobą
bardziej otwartą na innych. Jednak mimo swej przemiany Bunny jest w moich
oczach najmniej sympatycznym bohaterem tego anime – do końca irytowały mnie jego
obsesja na punkcie zemsty i narcystyczne nastawienie.
Pozostali herosi (Blue Rose, Dragon Kid, Fire Emblem, Rock
Bizon, High Sky i Origami Cyklon) to mieszanina różnych charakterów i postaw
życiowych – zgraja bohaterów, obok których nie da się przejść obojętnie. Każdy
z nich ma inne umiejętności, jednak nie prezentują się one zbyt oryginalnie – są
to typowe supermoce, powszechne w tego typu seriach. Ciekawie natomiast zostały
nakreślone osobowości bohaterów. Każdy z nich jest inny, różni się ich podejście
do „pracy” i do świata. Mam jednak wrażenie, że potencjał większości tych
postaci nie został do końca wykorzystany, co jest skutkiem skupienia się na
tytułowym duecie. Jeszcze bardziej interesująco wypada postać antybohatera –
Lunatica, głoszącego wizję sprawiedliwości wymierzanej bez względu na wszystkie
okoliczności. Niestety również i jego potencjał został częściowo
zaprzepaszczony. Na tym tle niezbyt malowniczo wypadają natomiast postacie
złoczyńców. W większości odcinków to zwykli przestępcy, stanowiący zaledwie tło
dla poczynań bohaterów. Pojawiają się także przeciwnicy, którzy dostają więcej
czasu ekranowego, jednak choć bez wątpienia są to barwne postacie, ich pobudki
i zachowanie nie prezentują się zbyt oryginalnie.
Od strony graficznej seria wypada nawet nieźle – projekty
postaci przypadły mi do gustu, a stroje superbohaterów są ciekawie i pomysłowo
wykonane. Jednak w niektórych odcinkach kuleje animacja – gołym okiem widać, że
studio odpowiedzialne za produkcję przeznaczyło na serię o wiele mniej
funduszy, niż należało. Również soundtrack niezbyt się wyróżnia – pomimo dość
charakterystycznego i wpadającego w ucho motywu przewodniego całokształt wypada
raczej przeciętnie. W anime pojawiają się także dwa openingi i piosenki
końcowe, z których najbardziej spodobał mi się drugi ending, energiczne Mind Game w wykonaniu Tamaki.
Przy tych wszystkich zaletach tej serii może trochę dziwić
jej mała popularność wśród widzów. Stało się tak jednak z całkiem prozaicznego
powodu – nie da się ukryć, że tytuł anime jest dość mylący i przywodzi raczej
na myśl serię ecchi niż okraszoną świetnym humorem serię o superbohaterach. W
dodatku plakat reklamujący Tiger &
Bunny jeszcze bardziej przyczynił się do dezinformacji. Widniejące na nim kostiumy
bohaterów zostały przez niektórych błędnie wzięte za wielkie roboty, przez co
anime na wielu stronach całkiem niesłusznie zakwalifikowano do mechów.
Anime Tiger & Bunny
to z pewnością dość nowatorskie i świeże spojrzenie na temat superbohaterów.
Także i pomysł jawnego wykorzystania motywu sponsorów jest oryginalny i
przykuwa uwagę. Muszę przyznać, iż nie jestem wielką fanką herosów, a mimo to
anime bardzo mi się podobało, co świadczy o tym, że seria może przypaść do
gustu nie tylko miłośnikom tego gatunku, ale także takim laikom jak ja. Polecam
Tiger & Bunny każdemu, kto lubi
humor, wartką akcję i pełnokrwistych bohaterów – to jedno z tych anime, które
mają szansę spodobać się każdemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz