sobota, 5 lipca 2014

Sezon anime wiosna 2014 - końcowe wrażenia, cz. II

Hitsugi no Chaika 


Opis: Toru Acura jest dwudziestoletnim byłym żołnierzem, który wiedzie ciężki powojenny żywot. Pewnego dnia spotyka Czajkę Trabant, czternastoletnią magiczkę, która dźwiga na plecach trumnę, i postanawia wyruszyć wraz z nią w podróż, by na nowo nadać znaczenie swojemu życiu. Towarzyszy im także przyszywana siostra Toru, Akari.
Końcowe wrażenia:
Anime zaczęło się niezbyt obiecująco, ale w drugim odcinku główny bohater kupił mnie swoim cynicznym podejściem do życia, kiedy to na stwierdzenie, że jego działania mogą spowodować wybuch nowej wojny, odparł, że świetnie, bo po nastaniu pokoju nie ma czego do garnka włożyć.  
W sumie fabularnie seria nie jest szczególnie porywająca, ale przyznam, że tajemnica przeszłości Czajki wraz z kolejnymi odcinkami zaczynała mnie coraz bardziej intrygować. Również przedstawiony w anime świat jest zadziwiająco spójny, choć wciąż wiele o nim nie wiemy. Przez cały sezon fabuła posuwała się nieśpiesznie naprzód, praktycznie nie było typowych dla serii przygodowych odcinków-zapychaczy i nawet spokojniejsze epizody miały wpływ na rozwój wydarzeń lub relacji między postaciami. Spodobał mi się nawet wątek miłosny, pewnie dlatego, że został przedstawiony z wyczuciem – wymuszony romantyzm nie bije po oczach, za to widać, że z odcinka na odcinek coraz bardziej pogłębia się więź między bohaterami.  
Z kolei sami bohaterowie są całkiem sympatyczni. Nawet dziwaczna maniera Czajki mówienia pojedynczymi słowami po pewnym czasie przestaje irytować, choć początkowo miałam ochotę zastrzelić główną bohaterkę. Za wielką zaletę serii uważam to, że postaci są zadziwiająco  kompetentne w tym, co robią. Nie ma tu łamag potykających się o własne nogi i bezmyślnych cielątek, które ciągle trzeba ratować z opresji. Wręcz przeciwnie, od razu widać, że bohaterowie są doświadczonymi wojownikami, a przy tym żadne z nich nie podpada pod kategorię „Mary Sue”.
Dość nietrafiony wydał mi się natomiast pomysł autora, żeby niektórych bohaterów ponazywać od marek samochodów. Np. imię i nazwisko „Czajka Trabant” budzi efekt komiczny, a mam wrażenie, że autorowi chyba nie o to chodziło.
Hitsugi no Chaika to jedna z serii, które idą za nową modą – producenci nie robią 26 odcinków na odwal, ale wypuszczają dwa kilkunastoodcinkowe sezony z przerwą pomiędzy ich emisją. W związku z tym zapowiedziano już drugi sezon tego anime na jesień. Wydaje mi się, że serię będzie można w pełni ocenić dopiero po wyemitowaniu drugiego sezonu, sama jedynka jest ciekawa, ale nie jakoś szczególnie porywająca, nie ma w sobie tego „czegoś”, co sprawia, że nie można się doczekać następnego odcinka. Mimo wszystko dam szansę drugiemu sezonowi.
Moja ocena: 7/10.

No Game No Life


Opis: Sora i Shiro to brat i siostra, którzy oficjalnie są NEET-ami i hikikomori, a prywatnie genialnymi graczami, żywymi legendami Internetu. Jak na osobników z fobią socjalną przystało, uważają realne życie za kolejną „beznadziejną grę” i nie chcą mieć z nim nic do czynienia. Pewnego dnia chłopiec, który nazywa siebie „bogiem” wzywa ich do innego świata, w którym o wszystkim decyduje się za pomocą gier. Jak poradzi tam sobie nasze rodzeństwo?
Końcowe wrażenia:
To anime to zdecydowanie największe pozytywne zaskoczenie minionego sezonu.  Ta seria posiada właściwie wszystko, co jest konieczne, by odnieść sukces: świetnych bohaterów, logiczną, dobrze skonstruowaną fabułę, mnóstwo nawiązań do JoJo i innych kultowych serii, a przede wszystkim całe wiadra gagów, który naprawdę śmieszą. Wprawdzie dziwaczna, jaskrawo-pastelowa kolorystyka może odrzucić potencjalnych widzów, ale gdy człowiek już się do niej przyzwyczai, nie może sobie wyobrazić, jak ta seria mogłaby wyglądać bez tej obłąkanej feerii barw.  
Największą zaletą anime są jednak postacie, których po prostu nie da się od razu nie polubić – z jednej strony to typowi Gary Stu i Mary Sue, z drugiej widać, że ich nadzwyczajny intelekt nie ułatwiał im życia, a sami Sora i Shiro mają mnóstwo wad, spośród których lęk społeczny jest chyba najmniejszym z problemów.  Jak już wspomniałam w notce z pierwszymi wrażeniami, bohaterowie nie tylko wolą scenariusza zostali określeni geniuszami, ale naprawdę są bardzo inteligentni. Co więcej, są przy tym strasznie fajnymi i pozytywnymi nerdami – sypią na prawo i lewo aluzjami do znanych anime i gier, wypowiadają wojnę jednej z zamieszkujących fantastyczny świat ras tylko dlatego, że należą do niej dziewczyny ze zwierzęcymi uszkami, i mają generalnie niesamowity ubaw, gdy trafiają do świata, gdzie o wszystkim decydują gry – żadne tam użalanie się nad swoim losem i ratowanie świata czy ludzkości (no, może przy okazji); Sora i Shiro od razu rzucają się w wir zabawy.
Anime zawiera, niestety, całkiem sporo wstawek ecchi, ale nie są one zbyt nachalne i zazwyczaj mają usprawiedliwienie w scenariuszu lub służą ośmieszeniu przywar postaci. W każdym razie nie było tego aż tak dużo, żeby nie dało się tego ignorować, jeśli ktoś nie lubi tego typu fanserwisu.  
Największą wadą tego anime jest jednak to, że kończy się podłym cliffhangerem, a na razie nie słyszałam nic o planowanej kontynuacji, choć wyniki sprzedaży tej serii na DVD są ponoć więcej niż zadowalające. Ja chcę sezon drugi tego szaleństwa!
Moja ocena: 8/10.

Escha & Logy no Atelier: Tasogare no Sora no Renkinjutsushi


Opis: Ten świat przetrwał już kilka „zmierzchów” i niedługo nadejdzie jego kres. Na zachodzie, na obszarze zwanym „Krainą Zmierzchu”, istnieje naród, który jest w stanie przeżyć dzięki alchemii. Aby przetrwać ewentualny „Ostateczny Zmierzch”, ludzie starają się na nowo odkryć i odtworzyć utracone alchemiczne formuły. Badania skupiają się w mieście zwanym „Centralą”, gdzie próbuje się odkryć jak spowolnić i zatrzymać nadchodzący „zmierzch”.
Seria opowiada o dwójce młodych alchemików: Eschy, dziewczynie z prowincjonalnego miasteczka, oraz Logym, młodzieńcu, który uczył się alchemii w Centrali.
Końcowe wrażenia:
Escha & Logy no Atelier to jedna z tych irytujących serii, które w żaden sposób się nie wyróżniają: nie mają wybitnej fabuły, ale nie mają też fabuły beznadziejnej, nie mają ciekawych bohaterów, ale nie mają też bohaterów wybitnie irytujących, nie są graficznymi koszmarkami, ale arcydzieło animacji to też nie jest, w dodatku muzyka plumka sobie gdzieś w tle i jest kompletnie niezauważalna. To anime jest tak doskonale o niczym, że nawet nie da się opisać, o czym ono właściwie traktowało.
Nie ukrywam, że ta seria bardzo zawiodła moje nadzieje – łudziłam się, że przeciętny początek może być preludium do interesującej historii, ale, niestety, zapoczątkował tylko cykl jednoodcinkowych historyjek, które prawie nie rozwijały głównego wątku, a nudziły wybitnie. Najbardziej zirytowało mnie to, że cały opis zawarty w zapowiedziach serii (zacytowany powyżej) kompletnie nie znajduje odzwierciedlenia w samym anime. Myślałam, że doczekam się rozwinięcia motywu „zmierzchów”, a tymczasem żadna z postaci o tym nawet nie wspomina. Kolejnym gwoździem do trumny tego anime jest emanujące z całej serii przekonanie, że optymizm bohaterów pozwoli pokonać każdą przeszkodę (zbudować sterowiec? nie takie rzeczy żeśmy ze szwagrem robili!), co w końcowych odcinkach sprawia, że otrzymujemy absurd za absurdem. Jeśli dodamy do tego całkowicie idiotyczne założenia świata przedstawionego, takie jak na przykład alchemia polegająca li i jedynie na mieszaniu i gotowaniu różnych składników w kociołku, otrzymujemy serię, którą da się oglądać tylko z wyłączonym mózgiem.   
Anime było najwyraźniej nastawione na wielbicieli moe, którym nie przeszkadza, że na ekranie nie dzieje się nic ciekawego, jeśli tylko da się im słodką dziewuszkę z przyczepionym ogonkiem. Oczywiście, musiał się także trafić odcinek, którego akcja miała miejsce w gorących źródłach – w końcu w każdej serii trzeba przynajmniej raz pokazać rozebrane dziewczęta, inaczej się nie sprzeda.
Grafika wyraźnie kuleje w niektórych odcinkach Escha & Logy no Atelier – widać to szczególnie na drugim i dalszych planach. Twarze bohaterów często ulegają dziwacznym zniekształceniom, a całości nie ratuje też technika komputerowa, której użyto do animacji machin i potworów – wyglądają one po prostu pokracznie.  W sumie najlepszym elementem serii była jednak muzyka. Opening i ending, choć nie wyróżniają się zbytnio na tle piosenek z innych serii, najzwyczajniej dobrze brzmią, a fletowe brzmienia w soundtracku idealnie oddają sielankowy klimat anime.
Mimo wszystko nie  polecam nikomu Escha & Logy no Atelier – jest wiele dużo lepszych serii niż ten przeciętny przeciętniak.

Moja ocena: 4/10. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz