wtorek, 1 kwietnia 2014

Sezon anime zima 2014 - końcowe wrażenia, cz. II

Hamatora 



Kolejna seria tego sezonu, która nieco rozczarowuje. Anime ma fajny klimat (coś w rodzaju połączenia Baccano! z K), poza tym niektóre żarty słowne i sytuacyjne też dawały radę, ale całość jest bardzo przeciętna. Twórcy najwyraźniej mieli problemy ze znalezieniem złotego środka między komedią a dramatem – przejście w ciągu paru sekund z zabawnego skeczu do brutalnego morderstwa nie wpływa dobrze na odbiór serii, przynajmniej w moim przypadku. Hamatora, będąc przede wszystkim serią głównie rozrywkową, próbuje też odpowiedzieć na pytania o różnice między wyjątkowością a przeciętnością, przedstawiając reakcje zwykłych ludzi na pojawienie się osób z nadnaturalnymi zdolnościami. Tyle że robi to w sposób niezwykle powierzchowny i niezgrabny – wiele serii poruszało już ten temat i właściwie większość z nich robiła to dużo lepiej. W zasadzie cały rozdmuchany konflikt społeczny sprowadza się jedynie do generalnych zamieszek. Na koniec serii twórcy podejmują próbę kulminacyjnego rozładowania napięcia przez pojedynek Tego Dobrego i Naczelnego Psychopaty. Szkoda tylko, że zapomnieli zakończyć wszystkie inne wątki, w efekcie czego całość wypada niezwykle blado.
Jeśli chodzi o bohaterów, to są typową dla serii o nadnaturalnych zdolnościach zbieraniną indywiduów, przy czym każdego z nich już gdzieś w jakimś anime widzieliśmy. Większość z nich w zasadzie nie wychodzi poza narzucone od samego początku role. Z kolei Naczelny Psychopata był naprawdę dziwaczny, a jego plan wprowadzenia złych knowań w życie przypomniał mi analizę opka o przekombinowanym elfim łuczniku, która jakiś czas temu ukazała się na Przyczajonej Logice.
http://przyczajona-logika.blogspot.com/2012/02/elfi-ucznik-i-przekombinowane-wszystko.html
Graficznie seria jest wyjątkowo nierówna, a niektóre odcinki i sceny są wyraźnie robione na odwal. Uwagę zwracają przede wszystkim niebywale jaskrawe kolorki, które przyprawiają wręcz o oczopląs. Z kolei muzyka – po raz kolejny przywodząca na myśl Baccano! i Durararę!! – jest warta uwagi.
Anime pewnie otrzymałoby wyższą notę, gdyby nie to, że kończy się wkurzającym cliffhangerem, który chyba każdemu skojarzy się z pierwszym Code Geassem. I tak jak w wypadku tej kultowej serii, zapowiedziano już kontynuację.
Moja ocena: 6/10.



Tokyo Ravens 



Rzadko się zdarza, żeby seria pod względem fabularnym nawet znośna była aż takim graficznym koszmarkiem jak Tokyo Ravens. Nieciekawe, zrobione jak od kalki projekty postaci, paskudne komputerowe animacje i uproszczenia grafiki potrafią naprawdę obrzydzić seans. Anime próbuje nadrabiać braki techniczne starannie rozbudowanym światem, ale okazuje się on – co nietypowe – zbyt szczegółowo przedstawiony, żeby widz, który nie robił notatek podczas seansu, mógł się w tym wszystkim połapać. Widać, że do serii upchnięto wszystko, co się dało, w efekcie czego zabrakło czasu na dokładne wyjaśnienia dość skomplikowanych założeń i niektórych pobocznych kwestii. Kuleje także sam rozwój fabularny – początkowo mamy kilka opartych głównie o beznadziejny fanserwis luźniejszych epizodów humorystycznych, które bez żadnych szkód dla fabuły można by wyciąć, dzięki czemu być może wciśnięta do paru epizodów dynamiczna końcówka stałaby się mniej chaotyczna.
Seans nieco ratują interesujące postaci, choć irytująco bierny główny bohater może naprawdę zniechęcić do oglądania tego anime. Na uwagę zasługuje za to cała zgraja postaci drugoplanowych, z których moim faworytem został Ootomo. Ale cóż z tego, że pojawia się kilku ciekawych bohaterów, skoro nie dowiadujemy się o nich nic więcej, a ich rola ogranicza się do bezsensownego miotania się tam i z powrotem po scenariuszu.
Zawiodło mnie też zakończenie. Wprawdzie główne wątki zostały zamknięte, to nie wyjaśniono do końca naprawdę wielu kwestii. Od razu widać, że to jeszcze nie koniec historii, a twórcy zostawili sobie otwartą furtkę do kontynuacji – miejmy nadzieję, że będzie miała ona dużo większy budżet.
Moja ocena: 5/10.



Chūnibyō demo Koi ga Shitai! Ren



Kolejna seria, która mnie w tym sezonie zawiodła, aczkolwiek w tym przypadku od początku byłam przekonana, że ta kontynuacja nie może skończyć się dobrze. Pierwsza seria Chūnibyō... miała zbyt pełne i zamknięte zakończenie, żeby stworzyć po tym sensowny dalszy ciąg. W efekcie otrzymaliśmy pozbawioną głębszego przesłania typową komedyjkę od KyonAni, ładną, a jednocześnie pustą jak wydmuszka historyjkę o licealistach. Szkoda mi nieco zaprzepaszczonego potencjału, przejawiającego się szczególnie w nikłym rozwoju wątku romantycznego i praktycznym braku pogłębiania więzi między postaciami. Niemniej jednak, jeśli ktoś ma ochotę na chwilę niezobowiązującej rozrywki przy ładnym graficznie anime, druga seria Chūnibyō demo Koi ga Shitai! powinna mu się spodobać.
Moja ocena: 6/10.

Samurai Flamenco



Ta notka nie ma szczęścia do dobrych anime, ponieważ ostatnia oceniana w niej seria to największe rozczarowanie ostatnich dwóch sezonów, czyli niesławny Samurai Flamenco.
A zaczęło się naprawdę dobrze. Już sama zapowiedź serii o superbohaterach opartej na oryginalnym scenariuszu dawała spore nadzieje. Pierwsze odcinki jeszcze je pogłębiły – historia o chłopaku, który wprawdzie nie ma nadnaturalnych zdolności, ale i tak postanowił wcielić w życie swoje marzenie o zostaniu wielkim bohaterem, włócząc się w czerwonym kostiumie po mieście i pouczając ludzi wystawiających śmieci o nieprawidłowych porach, może nie powalała, ale rokowała na całkiem sympatyczne anime. Tymczasem po paru odcinkach twórcy postanowili diametralnie zmienić całą estetykę serii na fantastyczno-groteskową, pozbawioną nawet szczątkowego realizmu parodię typowego sentaia. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że po kilku kolejnych epizodach estetyka znowu się zmieniła. I znowu. I znowu. Początkowo żywiłam się złudzeniami, że to żart i zaraz się okaże, że bohaterowie anime kręcą wyjątkowo głupi serial. Niestety, moje nadzieje okazały się płonne. Każda część nawiązuje do całkiem innych schematów historii o superbohaterach, w efekcie całość wygląda jak sklecona naprędce z użyciem zardzewiałych gwoździ i zbyt ciężkiego młotka. Gdybym miała oceniać pierwsze parę odcinków, dałabym im może 8 punktów, kolejne nie otrzymałyby jednak not wyższych niż 3, w porywach do 5. A samo zakończenie... Aż brak mi słów, 1/10 to za nie za dużo.
Moja ocena całości: 3/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz