Hamatora
Kolejna seria tego sezonu, która nieco rozczarowuje. Anime
ma fajny klimat (coś w rodzaju połączenia Baccano!
z K), poza tym niektóre żarty słowne
i sytuacyjne też dawały radę, ale całość jest bardzo przeciętna. Twórcy najwyraźniej
mieli problemy ze znalezieniem złotego środka między komedią a dramatem –
przejście w ciągu paru sekund z zabawnego skeczu do brutalnego morderstwa nie
wpływa dobrze na odbiór serii, przynajmniej w moim przypadku. Hamatora,
będąc przede wszystkim serią głównie rozrywkową, próbuje też odpowiedzieć na
pytania o różnice między wyjątkowością a przeciętnością, przedstawiając reakcje
zwykłych ludzi na pojawienie się osób z nadnaturalnymi zdolnościami. Tyle że
robi to w sposób niezwykle powierzchowny i niezgrabny – wiele serii poruszało
już ten temat i właściwie większość z nich robiła to dużo lepiej. W zasadzie
cały rozdmuchany konflikt społeczny sprowadza się jedynie do generalnych
zamieszek. Na koniec serii twórcy podejmują próbę kulminacyjnego rozładowania
napięcia przez pojedynek Tego Dobrego i Naczelnego Psychopaty. Szkoda tylko, że
zapomnieli zakończyć wszystkie inne wątki, w efekcie czego całość wypada
niezwykle blado.
Jeśli chodzi o bohaterów, to są typową dla serii o
nadnaturalnych zdolnościach zbieraniną indywiduów, przy czym każdego z nich już
gdzieś w jakimś anime widzieliśmy. Większość z nich w zasadzie nie wychodzi
poza narzucone od samego początku role. Z kolei Naczelny Psychopata był
naprawdę dziwaczny, a jego plan wprowadzenia złych knowań w życie przypomniał mi
analizę opka o przekombinowanym elfim łuczniku, która jakiś czas temu ukazała
się na Przyczajonej Logice.
http://przyczajona-logika.blogspot.com/2012/02/elfi-ucznik-i-przekombinowane-wszystko.html
Graficznie seria jest wyjątkowo nierówna, a niektóre odcinki
i sceny są wyraźnie robione na odwal. Uwagę zwracają przede wszystkim niebywale
jaskrawe kolorki, które przyprawiają wręcz o oczopląs. Z kolei muzyka – po raz
kolejny przywodząca na myśl Baccano! i
Durararę!! – jest warta uwagi.
Anime pewnie otrzymałoby wyższą notę, gdyby nie to, że
kończy się wkurzającym cliffhangerem, który chyba każdemu skojarzy się z pierwszym
Code Geassem. I tak jak w wypadku tej
kultowej serii, zapowiedziano już kontynuację.
Moja ocena: 6/10.
Tokyo Ravens
Rzadko się zdarza, żeby seria pod względem fabularnym nawet znośna
była aż takim graficznym koszmarkiem jak Tokyo Ravens. Nieciekawe, zrobione jak
od kalki projekty postaci, paskudne komputerowe animacje i uproszczenia grafiki
potrafią naprawdę obrzydzić seans. Anime próbuje nadrabiać braki techniczne starannie
rozbudowanym światem, ale okazuje się on – co nietypowe – zbyt szczegółowo przedstawiony,
żeby widz, który nie robił notatek podczas seansu, mógł się w tym wszystkim połapać.
Widać, że do serii upchnięto wszystko, co się dało, w efekcie czego zabrakło czasu
na dokładne wyjaśnienia dość skomplikowanych założeń i niektórych pobocznych kwestii.
Kuleje także sam rozwój fabularny – początkowo mamy kilka opartych głównie o beznadziejny
fanserwis luźniejszych epizodów humorystycznych, które bez żadnych szkód dla fabuły
można by wyciąć, dzięki czemu być może wciśnięta do paru epizodów dynamiczna końcówka
stałaby się mniej chaotyczna.
Seans nieco ratują interesujące postaci, choć irytująco bierny
główny bohater może naprawdę zniechęcić do oglądania tego anime. Na uwagę zasługuje
za to cała zgraja postaci drugoplanowych, z których moim faworytem został Ootomo.
Ale cóż z tego, że pojawia się kilku ciekawych bohaterów, skoro nie dowiadujemy
się o nich nic więcej, a ich rola ogranicza się do bezsensownego miotania się tam
i z powrotem po scenariuszu.
Zawiodło mnie też zakończenie. Wprawdzie główne wątki zostały
zamknięte, to nie wyjaśniono do końca naprawdę wielu kwestii. Od razu widać, że
to jeszcze nie koniec historii, a twórcy zostawili sobie otwartą furtkę do kontynuacji
– miejmy nadzieję, że będzie miała ona dużo większy budżet.
Moja ocena: 5/10.
Chūnibyō demo Koi ga
Shitai! Ren
Kolejna seria, która mnie w tym sezonie zawiodła, aczkolwiek
w tym przypadku od początku byłam przekonana, że ta kontynuacja nie może skończyć
się dobrze. Pierwsza seria Chūnibyō... miała zbyt pełne i zamknięte
zakończenie, żeby stworzyć po tym sensowny dalszy ciąg. W efekcie otrzymaliśmy pozbawioną
głębszego przesłania typową komedyjkę od KyonAni, ładną, a jednocześnie pustą jak
wydmuszka historyjkę o licealistach. Szkoda mi nieco zaprzepaszczonego potencjału,
przejawiającego się szczególnie w nikłym rozwoju wątku romantycznego i praktycznym
braku pogłębiania więzi między postaciami. Niemniej jednak, jeśli ktoś ma ochotę
na chwilę niezobowiązującej rozrywki przy ładnym graficznie anime, druga seria Chūnibyō
demo Koi ga Shitai! powinna mu się spodobać.
Moja ocena: 6/10.
Samurai Flamenco
Ta notka nie ma szczęścia do dobrych anime, ponieważ ostatnia
oceniana w niej seria to największe rozczarowanie ostatnich dwóch sezonów, czyli
niesławny Samurai Flamenco.
A zaczęło się naprawdę dobrze. Już sama zapowiedź serii o superbohaterach
opartej na oryginalnym scenariuszu dawała spore nadzieje. Pierwsze odcinki jeszcze
je pogłębiły – historia o chłopaku, który wprawdzie nie ma nadnaturalnych zdolności,
ale i tak postanowił wcielić w życie swoje marzenie o zostaniu wielkim bohaterem,
włócząc się w czerwonym kostiumie po mieście i pouczając ludzi wystawiających śmieci
o nieprawidłowych porach, może nie powalała, ale rokowała na całkiem sympatyczne
anime. Tymczasem po paru odcinkach twórcy postanowili diametralnie zmienić całą
estetykę serii na fantastyczno-groteskową, pozbawioną nawet szczątkowego realizmu
parodię typowego sentaia. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że po kilku
kolejnych epizodach estetyka znowu się zmieniła. I znowu. I znowu. Początkowo żywiłam
się złudzeniami, że to żart i zaraz się okaże, że bohaterowie anime kręcą wyjątkowo
głupi serial. Niestety, moje nadzieje okazały się płonne. Każda część nawiązuje
do całkiem innych schematów historii o superbohaterach, w efekcie całość wygląda
jak sklecona naprędce z użyciem zardzewiałych gwoździ i zbyt ciężkiego młotka. Gdybym
miała oceniać pierwsze parę odcinków, dałabym im może 8 punktów, kolejne nie otrzymałyby
jednak not wyższych niż 3, w porywach do 5. A samo zakończenie... Aż brak mi słów,
1/10 to za nie za dużo.
Moja ocena całości: 3/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz